Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 086.jpeg

Ta strona została przepisana.

bowcem najstarszego z braci Korczyńskich. Innego nie wystawiono mu nigdy... Pozostała po nim wdowa z małym synem osiadła w posagowym majątku swoim, dość znacznym, o parę mil od Korczyna położonym. Dominik żył, ale losy odrzuciły go bardzo daleko, i zaledwie po kilku latach przysłał bratu wieść, iż w owych dalekich stronach zdołał nareszcie zdobyć sobie byt skromny, przez otrzymanie zrazu małego urzędu.
Benedykt zaciągnął dług bankowy, aby bratu wypłacić to, co się mu według ojcowskiego rozporządzenia należało. Na wypłacenie posagu siostrze nie miał środków i, zatrzymując go na hypotece Korczyna, ten, dotąd czysty jak kryształ, majątek obarczył drugim już długiem. Były to długi konieczne, z natury rzeczy niejako, nie zaś z lekkomyślności i marnotrawstwa wynikłe; niemniej, Benedykt kiedy po raz drugi po obudzeniu się ze snu młodości rozejrzał się dokoła, spostrzegł, że, z bogatego domu obywatelskiego wyszedłszy, wcale już bogatym nie był...
Nie będąc tchórzem i nie mając szczególnych do sybarytyzmu skłonności, bynajmniej się tem spostrzeżeniem nie przeraził; ale po niem przyszło wnet wiele innych. Nastała była mianowicie pora niezmiernych urodzajów na te kije, które, w koła gospodarstw wielkich padając, czyniły je podobnemi do wozów przebywających pewnego gatunku jesienne drogi, kiedy to koła po osie, a konie po golenie w gęstem błocie grzęzną. W takiem położeniu rumaki, choćby arabskiej krwi, nic zrobić nie mogą: dla poruszenia wozu naprzód — wołów pokornych i cierpliwych potrzeba. Benedykt zrazu wierzgał i z nozdrzy ogień wyrzucał, jak obudzony i zniecierpliwiony rumak; ale stopniowo uspakajał się...
Zrazu, przyzwyczajeniami młodości pobudzany, wytężał słuch w przestrzeń i oczami wodził czasem po obłokach; ale spostrzegł znowu, że nic przyjemnego nie mógł już tam usłyszeć, ani zobaczyć; — że śpiewające drzewa i grające zorze jego pierwszej młodości zaliczone zostały do bajek, i to do takich w dodatku bajek, któremi dzieci straszą, ażeby były grzeczne. Pochylił tedy karku i zajął się tylko wyjmowaniem kijów z kół swojego własnego wozu. Robota Ponelopy! Co wyjął kij jeden, wpadały dwa; wyjął dwa, wyrastały cztery. Z początku czynił to niezgrabnie i zawsze jeszcze ku obłokom trochę zerkając. Wynikło dlań ztąd wiele strat i nieprzyjemności.
Tak naprzykład: raz, w pierwszych jeszcze latach gospodarowania, różne teorye dobrze mu znane wzbudziły w nim chęć, aby mieszkańcy dziedzicznych niegdyś jego wiosek nauczyli się czytać, owocowe ogrody zakładać, u doktorów się leczyć, karczmy omijać... Lecz bardzo prędko wszelkiej roboty około tego musiał zaniechać, bo na kilka miesięcy wyjechał do najbliższego miasta, w celu przeprowadzenia dość kosztownej i niebezpiecznej sprawy. Odtąd na ten punkt obłoków nie zerknął już nigdy. Innym razem agronomiczna wiedza jego doradziła mu zmianę istniejącej w Korczynie rasy bydła na inną: zmienił i znaczne korzyści obiecywał sobie z tego na przyszłość; ale tymczasem wydał sporo pieniędzy, a gdy