Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 088.jpeg

Ta strona została przepisana.

człowiek przebędzie, sto upałów go spali i sto strachów po nim przejdzie...
— Ja także — zcicha odparła kobieta — czuję się bardzo zmęczoną upałem...
— Ale co tam ten upał! — ręką po spoconem czole przesuwając, ciągnął Benedykt, — fizyczną przykrość każdy łatwo znieść może, jeżeli jest przy tem spokój...
— A cóż cię znowu tak bardzo niepokoić może? — z ledwie dosłyszaną ironią zapytała żona.
— Hm! zawsze mnie o to pytasz, zawsze ci wszystko opowiadam i zawsze pytasz znowu...
— Tak niezdolną jestem do zrozumienia i zapamiętania wszystkich twoich kłopotów i interesów...
Z większem niż przedtem znużeniem przechyliła się na poręcz ławki i wygodniej drobne stopy na podnóżku ułożyła.
— Jednakże — z trochą irytacyi w głosie zaczął znowu Benedykt — rzeczy te są bardzo zrozumiałe i do zapamiętania łatwe... Bo końca życia chyba nie zapomnę, w jakim byłem strachu, kiedy przeszłej jesieni, z powodu złych zbiorów, nie mogłem na czas zapłacić raty bankowej... Wszakże już Korczyn opisywać miano i, ledwie nieledwie dostawszy pieniędzy, piorunem z niemi do Wilna leciałem. Całą przeszłoroczną jesień biłem się jak ryba w wodzie.. Nie daj, Boże, takiej drugiej jesieni...
Pani Emilia smutnie wstrząsnęła głową.
— Mnie także zeszłoroczna jesień wcale nie wesoło przeszła... Chorowałam na zapalenie oskrzeli... i sama w domu byłam... jak pustelnica...
Benedykt rękę żony pocałował.
— Bieda z twojem złem zdrowiem! Prawda, że dwa miesiące prawie nie byłem w domu, a przez ten czas ty kilka dni chorowałaś obłożnie... Ale przecież sama nie byłaś! Miałaś przy sobie pannę Teresę, Martę, Justynkę, dzieci... a nawet — dodał z uśmiechem — pan Ignacy mógł cię muzyką swoją rozrywać... jakaż to pustynia?
— Ja ciągle żyję na pustyni — szepnęła kobieta.
— Oj! — krzyknął prawie mężczyzna, — bodaj, że lepiej byłoby żyć na pustyni niż wśród okoliczności takich, z jakiemi ja ciągle ubijać się muszę. Ile mnie kosztuje naprzykład to ciągle prawowanie się z chłopami! Człowiek przecież nie urodził się na tyrana i ludożercę... Niegdyś mi do tego naszego ludu serce młotem biło. Ale cóż? Ciemnota to jest, a ja na to nic nie poradzę. Las mi rąbią, zboże spasają, na pastwiska włażą... Czyż mogę własności swojej nie bronić? Gdybym magnatem był, jak Boga kocham, nie dochodziłbym niczego i niech-bym tam już mniej miał, byle tych sporów nie zawodzić... Ale samemu ciężko. Tu załatasz, tam dziura; tu zszyjesz, tam się rozporze — i Bóg jeszcze wie co z nami będzie! Więc muszę, chcąc nie chcąc, włóczyć ich po sądach... a zawsze, dalibóg, we środku mi coś aż płacze...