Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 089.jpeg

Ta strona została przepisana.

Niżej jeszcze pochylił gruby kark, a wielkie wąsy tak mu w dół zwisły, że klap surduta prawie dotykały. Dłonie o kolana opierał i w ziemię patrzał. Pani Emilia, wzniesionym wzrokiem ścigając ruchy gałązek, z któremi wietrzyk jesienny igrał, szepnęła:
— O! i ja także wiem co to płakać bez łez...
Benedykt podniósł głowę, z uwagą w jej twarz popatrzył, ręką potem machnął i rzekł:
— Tylko że u ciebie, Emilciu, pochodzi to z nerwów... mnie zaś — no! już tam o wszelkich rzeczach wysokich albo wesołych i marzyć przestałem... Ale chciałbym czasem odetchnąć swobodniej, pewnym być, że wam wszystkim nigdy chleba nie zabraknie...
— O, chleb! chleb! chleb! — zcicha zaśmiała się kobieta.
Benedykt spojrzał na nią szeroko otwartemi oczami.
— Czegóż śmiejesz się? Chleb! najpewniej o chleb mi chodzi! Więc cóż? ty nawet bez perfum i tych tam... różnych swoich szlafroczków obejść się nie możesz, a tak ironicznie mówisz o chlebie...
— Ja obchodzę się bez wielu rzeczy, które są tem dla duszy, czem chleb dla ciała... — żywiej nieco odparła.
Popatrzył na nią znowu, wzruszył ramionami i pochylił głowę tak nizko, że końce wąsów klap surduta dotykały. Milczał. Ładna brunetka w białym negliżu milczała także, twarz jego, ubiór i całą postawę zwolna wzrokiem obejmując. Z gry jej delikatnych rysów poznać było można, że czyniła w tej chwili bolesne dla siebie uwagi i porównania. Myślała zapewne, że tego człowieka, który teraz obok niej siedzi, nie takim wcale poznała i pokochała.
Był wtedy młodzieńcem zgrabnym, ze świeżą twarzą i trochę już smutnemi, ale pełnemi blasku, oczyma. Wieczorów tanecznych nikt nie wydawał wtedy, więc tańczącym go nie widziała; w zamian kilka razy miała sposobność zachwycać się jego gibkością i siłą, gdy siedział na koniu. Odwaga i zapał jego, dla których wielu nazywało go prawie szaleńcem, a także nieszczęścia jego braci, nadały mu aureolę rycerską i poetyczną. Powiadano, że dziwnym tylko zbiegiem okoliczności mógł tu pozostać. Przy ówczesnym braku młodych mężczyzn, uchodził za partyą świetną. Dumną była, że ją właśnie wybrał, że rozkochał się w niej z całą zapalczywością swojej natury, że życie z nią, z nią właśnie, uważał za jedyną zorzę, która na niebie jego zaświecić mogła po zgaśnięciu wielu innych...
O tem, że w Korczynie, który uchodził za fortunę wcale piękną, otoczyć ją i po wiek wieków otaczać miały wszystkie miękkości dostatku i wyszukanego smaku, prawie nie myślała, bo w domu rodziców swoich wśród tego wszystkiego wzrosła, i nie wyobrażała sobie, aby ktokolwiek mógł żyć inaczej. Rachuba więc nie powodowała nią bynajmniej, kiedy ze szczęściem rękę swoję Benedyktowi oddawała. Po prostu, przyszły mąż podobał się jej bardzo, była w nim zakochana. Czemuż więc teraz... Ba! byłże to ten sam człowiek, co przed dziesięciu laty?