Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 090.jpeg

Ta strona została przepisana.

Od jazdy konnej po polach i ciągłego ruchu rozrosły mu się kości i muskuły; pieczysty teraz był, stąpał ciężko, kark miał gruby i zaczerwieniony. Na czole, które posiadało niegdyś białość i gładkość prawie dziewiczą, każdy rok ubiegły zostawił po parę zmarszczek, a teraz, w czasie żniw, było ono wilgotne od potu, od opalenia prawie bronzowe. Ubiór jego składał się z wysokich butów i płóciennego surduta, a przynosił z sobą ostry zapach owego znoju, który oblewa ciała żniwiarzy, owych zielsk dzikich, które na ścierniach czepiają się ludzkiej odzieży. Wprawdzie wszystkie te zmiany nie zaszły nagle; ale oko, nawykłe do wykwintnych form życia, nigdy oswoić się z niemi nie mogło.
Dlaczego człowiek ten stał się takim, jakim jest teraz?... Ani rozumiała, ani dochodziła. Dość, że od lat już kilku doświadczać zaczęła uczuć rozczarowania i zawodu, które czyniły ją smutna, i chorą. W tym odludnym i cichym Korczynie, przy tym człowieku spracowanym i niemającym czasu ani chęci do podzielania jej ulubionych rozrywek i zajęć, wprost traciła ochotę do życia. Objawiało się to w nieustannie wzrastającym jej wstręcie do wszelkiego ruchu. Pocóż-by zadawać sobie miała jakąkolwiek fatygę, skoro przez nią żadnej przyjemności zdobyć dla siebie nie mogła?
Parę razy dla wzmocnienia sił i nerwów wyjeżdżała za granicę i wracała istotnie wzmocniona, odrodzona. Ale w kilka miesięcy po powrocie wracały jej z naddatkiem wszystkie słabości i smutki. Przestała bywać u sąsiadów, bo byli dawno znani i niezabawni; nie wychodziła na przechadzki, bo nic ciekawego, ani miłego nie znajdowała w widoku nieba, ziemi i wszystkiego, co było na nich... Ogarniało ją coś bardzo podobnego do lenistwa ciała i duszy. Samo przejście z domu do altany ogrodowej nużyło ją niekiedy. Szczęściem było dla niej jedynem, że lubiła czytanie i ręczne robótki. Pochłaniała mnóztwo książek, wyrabiała mnóztwo poduszek, serwet, kołder i t. d. Przytem tęskniła i czuła się coraz częściej napastowaną przez różne drobne bóle, dolegliwości, osłabienia, które zawsze przewidywała zdaleka, spotykała z przestrachem i usiłowała odegnać mnóztwem starań i środków. Takie było jej istotnie nędzne życie.
Kiedy ładna trzydziestoletnia brunetka w milczeniu to wszystko wspominała i milczała, pieczysty, ogorzały, zmęczony i zgryziony mężczyzna w długich butach i płóciennym surducie zwrócił się do niej twarzą, popatrzył jej w oczy i, w zgrubiałe swe ręce biorąc jej narcyzową rączkę, zaczął:
— Dlaczego ty, Emilciu, od niejakiego czasu bywasz dla mnie tak obojętną? Co ja ci złego zrobiłem? czy masz mi co do wyrzucenia? Ot, i dziś biegłem do ciebie, aby przy tobie uspokoić się, odpocząć... Chciałem wygadać się przed tobą, rozpowiedzieć ci wszystko, uścisnąć cię i poweseleć... A ty tylko narzekasz, albo milczysz... ot, po prostu jak wroga mnie traktujesz... Niepierwszy już raz zauważyłem to w tobie, o! niepierwszy... Dzieje się już tak oddawna; ale dziś większy mnie żal zjął na tem... Dla-