Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 097.jpeg

Ta strona została przepisana.

— A tatka kochasz? Co?
Na pomarszczonem czole, szorstkich policzkach i długich wąsach Korczyńskiego nie było takiego miejsca, którego-by nie ucałowały śmiejące się i świeże usta jego syna. Był to swawolnik i wisus, jakich mało; nietylko w całym domu, ale i w całym Korczynie słychać go było. Kiedy go do nauki napędzano, krzyczał: „Nie dręczcie mnie!“ i biegł co sił na folwark do parobczyńskich dzieci, czy w pole do żniwiarzy, albo pastuszków; ale czasem sam, z dobrej woli, zaczynał uczyć się żarliwie, z książką zaszywał się w takie kąty, że go wynaleźć było trudno, a gdy mała siostra raz zachorowała, niańczył ją i bawił całemi dniami, tak, że aż sam pobladł i schudł... Korczyński na to dziecko swoje patrzył teraz długo, z zamyśleniem głębokiem; myślał, patrzył i uśmiechać się zaczął.
— Oj, ty, nadziejo moja!
Chłopczyk aż krzyknął, taki mocny i szorstki całus przygniótł mu mały policzek. Korczyński, z rozweseloną twarzą, rzekł:
— Poproś cioci Marty, aby mi tu przysłała kurcząt, mleka kwaśnego, malin i wszystkiego, co chce... Jeść mi się zachciało dyabelnie!
Tej jeszcze nocy odpisał bratu w sensie przeczącym.
Nazajutrz oboje z Martą wstali, jak zwykle, o piątej zrana i, jak zwykle, oba ich głosy przez cały dzień huczały po dworze. Mieli oboje z sobą, prócz innych, i to rodzinne podobieństwo, że głosy ich stawały się z latami coraz grubszemi i krzykliwszemi. Oprócz pracy kłopotliwej i drobiazgowej, której się oddawali z coraz ciaśniejszą wyłącznością, oboje mieli w życiu jakiś pierwiastek, który obudzał w nich częste rozjątrzenia.
To usposobienie do gniewu i ponurości wzrosło u Korczyńskiego od dnia, w którym znów stoczył z żoną krótką, ale dla niego niezapomnianą rozmowę. Tym razem ona-to weszła do gabinetu jego i, więcej jeszcze niż przed kilku laty smutna i osłabiona, oznajmiła, że mówić z nim chce o interesach. Korczyński zdziwił się i ucieszył. Zawsze jeszcze spodziewał się trochę, że żona jego prędzej czy później weźmie jakiś udział w jego myślach i zajęciach, że nastąpi pomiędzy nimi, jeżeli nie zupełne, to przynajmniej niejakie, porozumienie. Pośpiesznie więc przysunął jej najwygodniejszy fotel, oświadczając zupełną chęć i gotowość do pomówienia z nią o interesach.
Cicho, płynnie, łagodnie, żona wypowiedziała mężowi, i życzy sobie, aby od połowy jej posagu wypłacał jej procent, który ona obracać chce na osobiste potrzeby. Posagu wniosła 20.000; prosi o procent tylko od dziesięciu i tylko o ośm od sta, choć wszyscy teraz dziesięć i dwanaście płacą z największą ochotą. Może nawet tę sumę otrzymywać w dwóch albo trzech ratach. Słowem, na rzecz wspólnego życia ustępuje połowę swoich dochodów i w wypłacie drugiej połowy uczyni wszystkie dogodności i ustępstwa, ale pieniądze te musi posiadać w swoich ręku i do swojego