Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 099.jpeg

Ta strona została przepisana.

białym w polne kwiatki. Tu ustawiła meble błękitne, tam ponsowe, toaletę przyozdobiła puchem muślinów i koronek, piętrówki napełniała coraz nowemi książkami i cackami, coraz nowe sprowadzała materyały do ręcznych robótek. Teresę umieściła obok sypialni, aby zawsze mieć pod ręką lektorkę, powiernicę i podawaczkę lekarstw. Tak żyła, z łóżka przenosząc się na szezląg i z szezląga na łóżko, cicha, łagodna, nietylko nikomu nie dokuczając, ale cienia przykrości nigdy nie czyniąc, dniami i tygodniami czasem nikogo z domowych nie widując, i ani wiedząc, co się w dalszych pokojach domu dziać mogło. O tych dwóch swoich ulubionych i wszystkiem, co lubiła, usłanych pokojach, poufnym swoim mawiała:
— To cały mój świat!
Światem zaś Benedykta stał się obszerniejszy od pokojów jego żony, ale także nie zbyt obszerny Korczyn. Stopniowo i coraz prędzej te 40 włók gorszego i lepszego gruntu zasłaniały przed nim całą kulę ziemską, ze wszystkiem, co na niej jest i było. Zasiewał co rok dwieście morgów zbożem i pastewnemi trawami; na piaskach sadził kartofle i wyprzedawał je z zyskiem sąsiednim gorzelniom; inwentarze starannie utrzymywał; we dworze zawsze miał coś do naprawienia i podtrzymania; z sąsiadami o każdy pręt ziemi, o każdą spasioną trawkę i każdą w lesie zrąbaną gałąź przed sądami i bez sądów ujadał się coraz zacieklej.
Z kilku tysięcy przez całą tę pracę otrzymywanego dochodu wypłacał raty bankowe, procenta od posagu siostry i z największą już regularnością procenta od połowy posagu żony. Potem, płacił za syna w szkołach i za córkę na pensyi warszawskiej. Co zostawało pieniędzy na utrzymanie domu, tem rządziła Marta. Co zostawało czasu od gospodarstwa i interesów, tego używał Korczyński na polowanie z wyżłem i czytanie gazety, przy której najczęściej zasypiał. Gazeta mówiła o głośnych i dalekich sprawach, które coraz bardziej wydawały mu się obcemi i jałowemi.
Wszystkie swoje siły przelewał na ten warsztat, na którym od lat tylu i z takim trudem tkał byt własny i przyszłość swoich dzieci. Nici tkaniny rwały się ciągle i uciekały w głąb pasma; chwytał je, związywał i drżał o to, aby kiedykolwiek nie porwały się ze szczętem. Lękał się też wielu innych jeszcze rzeczy. Czasem zdawać się mogło, że zapomniał mówić, tak był milczącym. Kiedy się zaś rozgadał, nie o wszystkiem mówił jasno. Nabył zwyczaju zastępowania niektórych zdań lub imion własnych trzema nic nie znaczącemi wyrazami: „to... tamto... tego...“ Nie były one jego przysłowiem, bo nie używał ich zawsze, ale czasem, gdy, zaciąwszy się w mowie i trochę jąkając się, zaczynał swoje: „To... tamto...“ słuchaczom się zdawało, że mądry i filuterny błysk przelatywał mu w piwnych, posępnych źrenicach...