Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 102.jpeg

Ta strona została przepisana.

tu nie może, bo mu braknie natchnień i tematów, więc pewnie oboje wkrótce do Monachium lub Rzymu wyjadą, gdzie talent malarski Zygmunta etc., etc.
Różyc, odznaczający się w tem kółku wykwintną postawą i białą jak welinowy papier twarzą, grzecznie słuchał ptaszęcego szczebiotu małej blondynki, podtrzymując go rzucanemi czasem słowami, a często z za szkieł swoich binokli patrząc ku przeciwległemu punktowi stołu, gdzie Justyna, po francuzku także, rozmawiała z niemłodą i bardzo w tem towarzystwie osamotnioną cudzoziemką, nauczycielką młodszych panien Darzeckich. Parę razy spojrzenia jego, wracając od Justyny, zbiegały się w drodze ze spojrzeniami siedzącego po drugiej jego stronie Zygmunta Korczyńskiego, przystojnego, choć trochę zbyt bladego i na wiek swój chmurnego bruneta. Obaj spoglądali często w jednę stronę, co na cienkie wargi Różyca sprowadzało szybki, ironiczny uśmiech.
A milutka Klotylda, szczebiocząc, gestykulując, często w twarz męża wlepiając długie spojrzenia, niczego przecież nie spostrzegała, kiedy zaś wstawać od stołu zaczęto, z dziecinną prawie wesołością ramię Zygmunta pochwyciła i, wznosząc ku niemu zgrabną główkę i szafirowe oczy, do niego znowu szczebiotać zaczęła.
Tak utworzyły się cztery naczelne pary; za niemi posunęło Kilka innych, daleko skromniej wyglądających, złożonych z kobiet i mężczyzn, których ubranie i twarze zdradzały walkę z losem dość ciężką. Byli to sąsiedzi Benedykta Korczyńskiego, mniej więcej wtakiem jak i on położeniu będący i podobny prowadzący sposób życia. Kobiety tam były w podstarzałych materyach i tanich błyskotkach; mężczyźni ogorzali, wąsaci i ubrani wcale nie według ostatniej mody. Pomiędzy temi kilkunastu twarzami kobiecemi i męzkiemi znajdowały się takie, którym spracowanie czy zgryzoty wychudziły policzki i przedwczesnemi zmarszczkami okryły czoła; teraz jednak, wśród licznego zebrania, czuli się oni wesołymi, czy też tylko usiłowali okazać wesołość, a w dodatku jeszcze chcieli być i eleganckimi. Chód i ruchy ich zdradzały, że takie ceremonialne odchodzenie od jadalnych stołów, zwyczajne im nie jest, że jeśli nawet znali niegdyś podobne parady, to oddawna od nich odwykli. Mężczyźni, nie czynili sobie nawet wielkiego przymusu, ale panie, krygowały się, próbowały ruchów majestatycznych lub polotnych, uśmiechami ozdabiały przywiędłe usta, przez co nabierały charakteru, obcej im może zazwyczaj, nadętości lub gapiowatości.
Za temi skromnemi parami, na których najwyraźniej odbijało się piętno czasu i miejsca, posuwało się znowu kilka par świetnych. Różyc prowadził strojną pannę Darzecką, która miała wysoki wzrost Korczyńskich i chłodne rysy swojego arystokratycznego ojca, a której narzeczony, blady blondyn z angielskiemi bokobrodami i tytułem hrabiego, podawał ramię jej siostrze, młodziutkiej, żywej zalotnej brunetce. Potem szedł jeszcze Kirło, prowadząc Teresę Plińską, która dnia tego, już nie twarz, ale gardło obwiązane miała batystową chusteczką, a prowadził ją w ten sposób, że kilka patrzących na to osób