Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 105.jpeg

Ta strona została przepisana.

mającego wkrótce nastąpić zebrania, śmiertelnie lękała się na ten dzień właśnie dostać migreny, chrypki, newralgii, niedyspozycyi żołądkowej, słowem: czegokolwiek takiego, coby jej fatygę przyjmowania gości uniemożliwiło. Z tą obawą przebywała dnie i budziła się nocami, biorąc zdwojone dozy bromu, laurowych kropli i magnezyi, płucząc gardło roztworami różnych soli i kor, smarując maściami zagrożone miejsca. Trwało to aż do dzisiejszego ranka, w którym, przy bardzo skromnem i długiem ubieraniu się, przypomniała sobie dawne, lepsze czasy i zapragnęła znowu być choćby dzień jeden taką, jak niegdyś!, niegdyś... Weszła do salonu dziwnie wzmocniona i podniecona, z żywością, ruchów, których wczoraj nikt-by się w niej ani domyślał, z tem samem rozpromienieni oczu i uśmiechu, z jakiem teraz zwróciła się ku dwom sąsiadkom, które ją wypytywały o słabe i tak bardzo delikatne jej zdrowie.
Za otwartemi na oścież szklanymi drzwiami stała wysoka ściana zieloności, w której klony, wiązy, lipy i jawory, w nierozwikłany chaos mieszając potężne swoje gałęzie, zdawały się tłumnie tłoczyć i następować na siebie. Gęste sploty dzikiego wina, tworząc grube kolumny i przezroczyste festony, ocieniały obszerny i kilku wschodami z ogrodem rozdzielony ganek, na który gospodarz wprowadził starszych sąsiadów i krewnych, częstując ich tam cygarami.
W jednym z rogów salonu, przy otwartym fortepianie, Różyc, młody hrabia z angielskiemi bokobrodami i Zygmunt Korczyński, którzy snadż cygar palić nie chcieli, bo na ganek nie wyszli, rozmawiali z sobą przyciszonemi głosami, a bardzo uprzejmie. Mało sebie znani, zeszli się z sobą, pociągnięci niby prawem naturalnego doboru. Pomimo bowiem wielkich różnic powierzchowności, z ubiorów swoich, gwałtownie na pamięć przywodzących żurnale mód, z postaw i ruchów, nic pod względem wykwintności nie pozostawiających do życzenia, ze sposobu mówienia, wyróżniającego się lekkiem cedzeniem sylab i przymieszki francuzkich wyrazów, z kobiecego prawie wydelikacenia cery i rąk — byli oni bardzo do siebie podobni, stanowili niejako jeden typ, przez pewne warunki urodzenia, wychowania i majątku wyrabiany: tylko że hrabia cedził sylaby i francuzczyzny używał najwięcej, a Zygmunt Korczyński najmniej; przytem u tego ostatniego w układzie włosów, wyrazie twarzy i przybieranych pozach było coś marzącego i jakby nałóg do malowniczości zdradzającego, co koniecznie przypominać musiało artystę.
Istotnie, opowiadał on w tej chwili dwóm towarzyszom o paroletnim pobycie swoim w Monachium, który więcej mu przyniósł korzyści i artystycznych uciech, niż kilkoletnie studya w szkołach sztuk pięknych, najprzód wiedeńskiej, a potem trochę w paryzkiej i dusseldorfskiej. Hrabia chwalił także Monachium, Wiedeń i Paryż, ale przekładał Włochy, gdzie wśród najpiękniejszej natury znajdowały się, według niego, najpiękniejsze w świecie kobiety.