Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 106.jpeg

Ta strona została przepisana.

Różyc znowu najdłużej mieszkał w Wiedniu, to miasto uważał za najweselsze i w niem — jak o tem z ironicznym uśmiechem nadmienił — najpiękniejsze swoje pozostawił wspomnienia. Po kilku minutach podobnej rozmowy razem jakoś podnieśli powieki i uważniej niż przedtem na siebie popatrzyli. W spojrzeniach ich, oprócz zwiększonej uwagi, przemknął cień ironii i wszystkim trzem razem błyskawiczny uśmiech przebiegł po ustach.
— Pomyślałem sobie właśnie w tej chwili — więcej jeszcze niż zwykle cedząc sylaby, zaczął hrabia — jak to dziwnie i... trochę... ambarasująco... poznawszy te wszystkie miejsca, o których tylko co mówiliśmy, spaść na jakąś jałową i głuchą pustynię...
Tout lasse!
Najpewniej wszyscy trzej razem o tem samem pomyśleli. Różyc nerwowym ruchem pociągnął sznurek od binokli i, uwalniając na chwilę od szkieł oczy, których czarne źrenice przygasłe były i smutne, niedbale wymówił:
— Ale pan — zwrócił się do Różyca Zygmunt Korczyński — nie miałeś jeszcze czasu zmęczyć się tą głuchą i nudną pustynią, o której wspomniał hrabia: od kilku miesięcy dopiero mieszkasz w swoich tutejszych majątkach. Ja, który obywatelskiego nowicyatu liczę już dwa lata, mogę powiedzieć panu, że... ambaras mój, jak wyraził się hrabia, granic nie ma i że dotąd jeszcze nie doszedłem do zrozumienia, jakim sposobem pośród tych stodół, obór i tak zwanych interesów wyżyć potrafię!...
— Na pociechę swoję i uprzyjemnienie czasu masz pan przynajmniej piękny talent, — uprzejmie podjął Różyc.
Po bladej, ciemnemi bokobrodami otoczonej twarzy Zygmunta przebiegł bolesny prawie niepokój.
— Zaczynam wątpić czy go posiadam — z pozorną niedbałością, ale i z przykrem zagięciem ust, odpowiedział.
— Jakież teraz płótno przygotowujesz pan?.. — zaczął hrabia.
I nie dokończył, gdyż z za Różyca i Zygmunta wysunął się w tej chwili młodziutki, dwudziestoletni chłopak, w którym na pierwszy rzut oka można było poznać studenta. Średniego wzrostu i bardzo zgrabny, poruszeniami ciała i grą fizognomii okazywał organizacyą niezmiernie żywą i nerwową. Rysy twarzy miał delikatne i piękne, ale cerę bladawą i zmęczoną; drobny, jasny wąsik zaledwie zaczynał osypywać mu górną wargę, a z wielkich piwnych oczu, zupełnie do oczu Benedylda Korczyńskiego podobnych, zdawały się i sypać iskry tryskać płomienie. Z żywością i zapałem, które widocznie zwalczać musiały trochę nieśmiałości i zmieszania, z rękami w tył założonemi i lekkim ukłonem, zwrócił się ku Różycowi.
— Przepraszam pana — zaczął głosem prawdziwie młodzieńczym i trochę więcej niż wypadało podniesionym, — ale tak obciąłbym wiedzieć; jakie reformy i urządzenia wprowadzić pan zamierza w swojej Wołowszczyźnie. Słyszałem, że są to dobra bardzo zaniedbane; gdy się dowiedziałem, że pan w nich sam zamieszkałeś, ucie-