Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 108.jpeg

Ta strona została przepisana.

inaczej myślisz o tem, niż Zygmuś... on tak był wychowany.. zresztą... artysta! Ale pan pewnie zechcesz zestąpić do klas niższych, tak długo zaniedbanych, a którym wszystkie idee naszych czasów przyznają prawo...
— Mój Widziu — z widocznem już znudzeniem przerwał znowu Zygmunt, — idee czasu są rzeczą bardzo piękną...
— I szanowną, — z uśmiechem dorzucił hrabia...
— Ale spytaj się swojego ojca, w jakie położenie wpadł niegdyś, kiedy-to zamierzał zestępować... dźwigać...
— Witold zarumienił się jak młoda dziewczyna, spuścił oczy i wyjąkał:
— Mój ojciec.... nie jest dość możnym... nie posiada może dość środków...
Widocznie ta wzmianka o ojcu sprawiła mu przykrość; wnet jednak z odrodzoną żarliwością zwrócił się do Rożyca:
— Ale pan... — zaczął.
Tu przecież głos młody także, choć trochę grubszy od jego głosu, przerwał mu wykrzyknikiem:
— Witold ma słuszność, zupełną słuszność! Któż, jeśli nie panowie, powinien naprawiać błędy starszych, a nam, młodszym, drogi torować?... Gniew przejmuje, kiedy, przybywając z szerokiego świata, widzimy jak wszystko zastojowi okropnie ulega.. Gospodarstwa rutyniczne albo zrujnowane, ziemia z rąk naszych ucieka, lud dziczeje: a nikt ani palcem nie ruszy, aby cokolwiek podnieść... udoskonalić...
Z temi słowami na pomoc Witoldowi przybywał nieco starszy od niego kolega szkolny, student tak jak i on, syn jednego z obecnych tutaj i w tej chwili na ganku siedzących obywateli.
— Temperatura podnosić się zaczyna, — szepnął do Różyca hrabia.
Ale Różyc wszystkich tych przemów studentów słuchał ze spuszczonemi oczami, nerwowym ruchem palców, igrając ze sznurkiem od binokli, z drgającem, tak drgającem czołem, że drgania te dosięgały skóry czaszki pod rzadkiemi, ufryzowanemi włosami. Coś go dręczyło, i, jakby przykrej dla siebie sytuacyi koniec położyć zamierzał, zwrócił się do Zygmunta z prośbą, aby przedstawił go matce swojej....
Hrabia podążył zwolna ku punktowi salonu, w którym znajdowała się jego narzeczona: dwaj studenci, razem z trzecim, który się do nich przyłączył, żywo rozmawiając i gestykulując, usunęli się na stronę; Zygmunt Korczyński zaś i Różyc przebywali całą długość salonu, zmierzając ku fotelowi, na którym w gronie pań, milcząca i nieco wyosobniona, siedziała pani Andrzejowa. Na ukłon przedstawianego jej dystyngowanego pana odpowiedziała zwykłem sobie powolnem pochyleniem głowy, która ani na chwilę nic ze swojego wyniosłego i surowego charakteru nie straciła. Dopiero kiedy Różyc, obok niej usiadłszy, mówić zaczął o tem, że widział i podziwiał na jednej z wielkomiejskich wystaw obraz, który przed trzema laty