Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 109.jpeg

Ta strona została przepisana.

wyszedł z pod pędzla jej syna, podniosła powieki i w twarz stojącedo przed nią Zygmunta z nieopisanem spojrzeniem zatopiła swoje jeszcze bardzo piękne oczy, choć widać było, że barwę ich i blaski przez długie lata gasiły tęsknoty i łzy... Przy tem surowe jej usta rozwarły się nieco i zarysowały uśmiech niewymownej tkliwości i słodyczy. Był to jednak błysk przelotny, po którym grzecznie, ale chłodno rozmawiać zaczęła ze swoim nowym znajomym o talencie Zygmunta, o przeszkodach, jakie znajduje w rozwijaniu go, odkąd mieszka w domu, o trudności połączenia zawodu gospodarza wiejskiego z natchnieniami i potrzebami artysty...
Przy tych ostatnich uwagach, wbrew zwyczajnemu układowi swojemu, uczyniła parę niespokojnych poruszeń i znowu oczy na syna podniosła, tym razem przecież badawcze i trochę strwożone. Ale do ramienia Zygmunta pośpiesznie uczepiła się już młodziutka jego żona i, coś do niego szepcąc z zalotnemi minkami, uprowadziła go na stronę.
Niektóre z pań siedzących na kanapie i fotelach nieznacznie ukazywały sobie młodą parę, oględnie i zcicha robiąc uwagi, że w tem małżeństwie czułość żony o wiele stopni przenosi czułość męża; że ona dość posażna, świetnie skoligacona i wychowana, wydaje się zakochaną w nim bez pamięci, a on ma bardzo minę człowieka, położeniem swojem znudzonego. Chodzą wieści, że gospodarstwem prawie się nie zajmuje i interesa wcale nieosobliwie prowadzi, a pani Andrzejowi żałować już zaczyna, że wychowała syna w nadzwyczajnych pieszczotach, zdala od kraju i tego kawałka ziemi, na którym żyć mu wypadało.
— Dobrze jej tak, bo jest dumna jak udzielna księżna i syna za półbożka miała, — zagadała jakaś żywa i mowna sąsiadka, jedna z tych, których jedwabne suknie nosiły na sobie widoczne ślady dawności i kilkakrotnych przerabiań.
Druga, łagodniejsza, z długą, mizerną twarzą, na dłoni opartą, inaczej o tem sądziła. Powoli wstrząsając głową ubraną w dziwne jakieś pióra, smutnie zaczęła:
— Bez ojca chowany... bez ojca!... Co to jest chłopców wychowywać bez ojca, to ja wiem, bo i mnie w tym samym czasie, co i pani Andrzejowej, opiekuna dla chłopców zabrakło!...
— Ciotkę miał zato — sprzeciwiła się pierwsza, — tę Darzecką, co-to, wypadkiem za bogatego człowieka wyszedłszy, sama nie wie jak dąć się i stroić... Ona także synowczykowi poduszeczki pod boki podkładała i geniusz wmawiała...
— Przez pamięć dla brata może — broniła druga, — przez pamięć dla brata...sierotę po nim pieściła i jaknajwyżej wyniesionym widzieć pragnęła.
Kawę czarną i towarzyszące jej napoje już lokaje poroznosili, ale tacę z likierami Kirło pochwycił z rąk służącego i na bocznym stole w salonie postawił. Kościste policzki jego rumieniły się trochę, małe oczy błyszczały, najjowialniejszy w świecie uśmiech otwierał wązkie usta. Był w tej chwili upostaciowaniem doskonałego zado-