Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 111.jpeg

Ta strona została przepisana.

się niewłaściwie, jak zazwyczaj, i w ubrania tem, a także ze swojem milczącem usposobieniem, wygląda jak desperatka.
Uczucia desperacyi może nie doświadczała, ale w toczących się rozmowach o zagranicy, o wyprawie młodej narzeczonej, o różnych towarzystwach, zabawach, nowych książkach i słynnych w tej chwili kompozycyach muzycznych prawie żadnego nie brała udziału. Chwilami, gdy zamyślała się i nieruchomym wzrokiem patrzyła w przestrzeń, można było odgadnąć, że czuje się zupełnie poza granicami tego wszystkiego, co dokoła niej zajmuje i rozwesela innych. Ciężka nuda spłynęła jej na oczy i usta, czyniąc w tej chwili twarz jej daleko starszą, niż była w istocie. Znużenie i zestygnięcie rysów nie pierzchło nawet wtedy, gdy zobaczyła ojca około tacy z likierami i usłyszała głośne żarty Kirły, połączone ze wtórzącemi im śmiechami sąsiadów. Nie uczyniła tym razem nic, aby przeszkodzić, tej zresztą dość pospolitej, igraszce, i w poczuciu bezsilności własnej nieruchomą pozostała. Tylko brwi jej ściągnęły się nad oczami, które znudzone, znużone, napełniały się wyrazem niepocieszalnego smutku.
Ale jakichkolwiek w tej chwili doświadczała uczuć, nikt ich nie spostrzegał i nie odgadywał. Widocznem było, że obojętna dla wszystkiego, co ją otaczało, nawzajem żadnej takiej nie wyobrażała cyfry, z którąby ktokolwiek dla jakichkolwiek przyczyn liczyć się tu chciał czy musiał. Towarzyszki i kuzynki dla milczącego jej humoru i może skromnego stroju trochę się od niej odwracały. Hrabia, tuż obok niej prowadzący z narzeczoną dowcipną szermierkę, nie zważał na nią wcale. Dwaj ludzie, którzy w czasie obiadu szturmowali ją przelotnemi, ale znaczącemi, spojrzeniami, przed chwilą salon byli opuścili. Różyc, którego stopniowo, ale bardzo widocznie, opanowywało zupełne dla wszystkiego zobojętnienie, ze ściemniałą nagle cerą i zgasłemi oczami nieznacznie wysunął się w kierunku sali jadalnej. Zygmunt Korczyński, po cichej, ale dość żywej, rozmowie z żoną, którą nakoniec obok matki swojej umieścił, wyszedł na ganek.
Na ganku rozstawiono już stoły do kart, ale grono poważnych panów jeszcze do gry nie zasiadało. Kończyli picie likierów, palili cygara i gwarnie rozmawiali. Wprzódy nieco do salonu dolatywały z rozmowy ich niektóre słowa, rzec-by można techniczne czy profesyonalne, jako to: tyle a tyle za wiadro gorzałki; taki a taki omłót; taka a taka orka, siejba, kośba i t. d. Teraz jednak mówili już o polityce. Przedmiotu tego dotknął pierwszy Darzecki, który, pod grubą kolumną zieleni sztywnie stojąc i kręte nitki cygarowego dymu z cienkich warg wypuszczając, płynnie i kwieciście mówił o różnych przewidywaniach i kombinacyach wyczytanych w gazetach. Niektórzy z sąsiadów żywszemi albo i rubasznemi uwagami i wykrzykami mowę tę przerywali. Najbardziej nawet ogorzali i zgrubiali, najmniej z pozoru do czynienia mieć mogący z jakimkolwiek drukiem, przy tej okoliczności mówili o krajach dalekich i ludziach