Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 112.jpeg

Ta strona została przepisana.

potężnych, zapalając się przytem, rozprawiając i zawzięte zawodząc sprzeczki.
Gospodarz domu w rozmowie tej najmniejszy brał udział. Prawie pośrodku ganku siedział on na żelaznem krzesełku w taki sposób, że od ogarniającej go płachty światła postać jego odcinała się w pełni silnych i ciężkich zarysów; można mu było prawie policzyć wszystkie zmarszczki na czole i policzkach, wszystkie białe nitki w gęstych włosach. Z ramieniem wyciągniętem na stojącym przed nim stoliku, machinalnie bawiąc się kieliszkiem, w którym łamał się promień słońca, odzywał się rzadko, a pochyloną nieco głowę wstrząsał czasem i uśmiechał się to filuternie i niedowierzająco, to smutnie. Raz jednak, wśród najbardziej ożywionej rozmowy, jakby sobie coś nagle przypomniał, głowę podniósł, uśmiechnął się, kieliszkiem o stół uderzył i zawołał:
— Te gazety, moi panowie, to tylko zawracanie głowy, i nic więcej! Jak się ich człowiek na noc naczyta, to potem śnią mu się takie rzeczy, że wołałby wcale nie spać...
Z pod zielonej kolumny trochę ironiczny głos Darzeckiego zapytał:
— Cóż takiego? czy miałeś, panie Benedykcie, z powodu gazet straszny sen jaki?
— Naturalnie — odparł Korczyński, — i jak jeszcze straszny!
Uśmiechnął się żartobliwie, ale zarazem długiego wąsa mocno w dół pociągnął.
— Nie jestem przecież babą, abym snami miał się przerażać — zaczął; — ale miałem jeden taki, że każdemu od niego włosy dębem na głowie stanęły. Ot, jak było: Przed dwoma jakoś miesiącami naczytałem się był wieczorem o wojnach takich, które były, są, będą, i licho już zresztą wie jakich. Zaraz potem położyłem się, i usnąłem i śni się mi... uważacie panowie, że do Korczyna nadeszło mnóstwo wojska bismarkowskiego... słowem, pruskiego wojska... Dziedziniec i ogród pełen żołnierzy, dom pełen oficerów... Ja w strachu! Zniszczą Korczyn, myślę sobie, do góry nogami przewrócą, spalą, stratują, rozerwą, jeżeli nie przyjmę, jak tego żądają... Co robić? Wola, niewola, przyjmuję... Tak, zdaje się, uwijam się, tak częstuję, karmię, poję, zapraszam, w oczy patrzę, czy kontenci... A oni piją, jedzą, hałasują, hulają... Chwała Bogu, kontenci, myślę sobie, i sam kontent jestem... Ot, myślę, zaraz pójdą sobie z Panem Bogiem, objadłszy mnie, co prawda, ale resztę w całości zostawując... Już zdaje się, odjeżdżać sobie mają... żołnierze na konie siadają, oficerowie szable przypasują... już zaraz cicho u mnie będzie... Wychodzę, zdaje się, na ganek, z wielkiem ukontentowaniem, aż tu, patrzę, z tych pagórków, co to wiecie, tam het, za równiną... drugie wojska...
Tu zaciął się...
— To... tamto...
Promień słońca filuternym błyskiem przebiegł mu w piwnych źrenicach.