Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 114.jpeg

Ta strona została przepisana.

najpoważniejszych kobiet, ze zmieszanego jej spojrzenia, roztargnionego uśmiechu i wahających się, lękliwych ruchów poznać było można, że od wszelkich towarzyskich zebrań bardzo odwykła, a z odległych wspomnień wiedząc dobrze, jak wśród nich znajdować się należy, trwożyła się ciągle, aby czegoś niewłaściwego i nieprzyzwoitego nie popełnić. Drżała trochę i śpiesznie oddychała, siadając obok wytwornej i wyniosłej pani Andrzejowej, która jednak dość przyjaźnie, choć trochę zwysoka, oświadczała jej swoje radosne zdziwienie nad tem, że nakoniec spotkać ją może, ją, która od tak dawna nie ukazuje się nigdzie. Ośmielona trochę, jednak przyciszonym głosem, odpowiedziała:
— Pan Benedykt był tak łaskaw, że zapraszał mnie kilka razy, i sam, i przez Justynkę, którą do mnie przysyłał. A jakżebym ja takiemu dobrodziejowi odmówić mogła?...
— Szwagier mój ma więc przyjemność widywać panią czasem?...
Kirłowa splotła ręce, okryte zbyt wielkiemi i niezupełnie świeżemi rękawiczkami.
— O, mój Boże! — zawołała, — a jakżebym ja sobie z gospodarstwem i interesami rady dać mogła, bez pomocy zacnego sąsiada? Teraz to już nic: nauczyłam się i przywykłam; ale z początku byłabym przepadła z dziećmi, gdyby pan Benedykt nie pomagał mi radami, a czasem osobistem dojrzeniem tego i owego...
Teraz, gdy w zapale mówić zaczęła głośno, w głosie jej zabrzmiały parę razy noty grube, z delikatnością kibici jej i ruchów dziwnie sprzeczne; używała też wyrażeń wcale niewykwintnych.
— Jak Boga kocham — dokończyła, — takiego dobrego człowieka jak on chyba na tym podłym świecie niema...
Na twarz pani Andrzejowej wybiło się trochę niesmaku, a u boku świekry siedząca śliczniutka Klotylda szeroko oczy otworzyła i z trudnością powściągnęła latające po jej ponsowych ustach uśmieszki.
Gospodyni domu pośpieszyła wyrazić ubolewanie, że tak blizka sąsiadka przybyła dziś do jej domu tak późno.
Kirłowa zmieszała się znowu, zgrabną kibić pochyliła w trochę niezgrabnym ukłonie i, widocznie zdobywając się na śmiałość, zbyt głośno odpowiedziała:
— A jakże ja, moja pani, mogę tak w każdej chwili zostawić w domu dzieci? Troje starszych odważyłam się wziąć z sobą, bo myślałam, że mi państwo tego za złe nie weźmiecie; ale dwojga młodszych nie mogłam przecież na rękach sług zostawić, i musiałam czekać przyjścia Maksymowej, która je wyniańczyła i taką jest poczciwą babą, że byle tylko posłać po nią, zaraz przychodzi... Z małemi dziećmi jak ze szkłem ostrożności trzeba... Ale moja babula Maksymowa dobrze ich tam dopilnuje...
Za plecami świekry Klotylda wpychała koronki chusteczki w parskające śmiechem usta; pani Andrzejewa jak grób umilkła; pani Emilia podniosła rękę do czoła i gardła, jakby w tej chwili do-