Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 115.jpeg

Ta strona została przepisana.

stawać zaczynałii migreny i globusu. Jedna z tych pań, które ciągle ciche uwagi nad wszystkiem czyniły, szepnęła do drugiej:
— Jak ta Kirłowa zgrubiała i sprościała, o, moja pani! A jaka z niej przed zamążpójściem śliczna panienka była!... Różycówna z domu przecież!
Kirło biegł z ganku na powitanie żony poprostu — biegł... Przybiegłszy, pochwycił obie jej ręce i okrył je najczulszemi pocałunkami. Twarz jego, mocno zarumieniona od trunków, takie wyrażała zadowolenie, że aż mu oczy zwilgotniały.
— Jak to dobrze, jak to dobrze, że się choć raz w świat wybrałaś! — wołał; a potem zwrócił się do otaczających: — Moja Marynia to taka domatorka, że jej od gospodarstwa i dzieci ani wyciągnąć...
Ona, z podniesionym ku niemu wzrokiem, serdecznie też ręce mu ścisnęła.
— A dawno państwo nie widzieliście się z sobą? — żartobliwie zagadnął ktoś ze strony.
— A z tydzień już będzie, jak w domu nie byłem! — z zupełną swobodą odparł Kirło.
— Mąż mój ma już takie przyzwyczajenie, że potrzebuje rozrywek i nudzi się w domu: ja go więc we wszystkiem z największą ochotą wyręczam, — pośpiesznie dodała Kirłowa.
Kirło szedł witać dzieci. Dwaj chłopcy, w gimnazyalnych bluzach i przeraźliwie stukającem obuwiu, z wiszącemi u boków czerwonemi rękami, przyparli się do fortepianu i wytrzeszczonym wzrokiem na wszystkich i wszystko patrzyli. Dziewczynkę Justyna przywiodła do grona panien i obok kilku podlotków umieściła. Niezupełnie jeszcze długa suknia z białego muślinu, różową wstążką przepasana, śliczną musiała wydawać się w domu i matce i córce; tu jednak, obok bombiastych i z mnóstwa fatałaszek złożonych strojów młodszych panien Darzeckich, i żółtawej, na biadaczkę widocznie chorej, córki Korczyńskich, wyglądała bardzo skromno i ubogo. Z pod sukni ukazujące się małe stopy, w skórzanych i grubych bucikach, dziwnie odbijały przy szeregu wykwintnych stopek, okrytych ażurowemi pończoszkami i pantofelkami, takiemi, że każdy z nich ozdabiać mógł jako cacko ładną piętrówkę.
Właścicielka tego biednego stroju nie przedstawiałaby także nic osobliwego, gdyby nie posiadała prawdziwej świeżości twarzy i nieporównanej dziewiczości spojrzenia i ruchów, które ją czyniły zupełnie podobną do świeżo rozkwitłej i zza zielonych liści ciekawie wyglądającej róży polnej. Ciekawie zpośród różowej twarzy patrzyły oczy jej, błękitne jak niezabudki; gruby i tak jasny jak u matki warkocz wił się po spływających w dół ramionach; ręce, zbyt ciasnemi rękawiczkami jak pączki zaokrąglone, na kolanach splotła i — milczała. Panienki, obok których usiadła i którym Francuzka nauczycielka pomagała w rozpatrywaniu ilustracyi, rzuciły na nią parę ukośnych spojrzeń i zajęcia swojego wcale dla niej nie przerwały; ale wzamian z przeciwległego końca salonu biegł ku niej młody i zgrabny chłopak — z dziecinną prawie radością w ładnych, lecz już trochę zmęczonych, rysach pochwycił obie jej ręce,