Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 119.jpeg

Ta strona została przepisana.

miał łatwy, obrazowy, okazujący niepospolite znawstwo muzyki i wogóle sztuk pięknych. Ona słuchała go wciąż w nieruchomej postawie, niekiedy tylko kilku słowy odpowiadając, ale bledsza niż zwykle i z szybko podnoszącą się piersią. Widać było, że głos jego ją upajał i że zbliżenie z nim poruszało do głębi jej całą istotę. On w jej bladej i zamyślonej twarzy zatapiał oczy, tak jak u wszystkich Korczyńskich, duże, w podłużnej oprawie i z piwną źrenicą. Zręcznem poruszeniem salonowego strategika dokonał takiego półobrotu, że ją sobą od kilku w pobliżu stojących osób odgrodził i, malowniczo wspierając się o fortepian, zapytał: dlaczego, gdy on do Korczyna przyjeżdża, ona bywa najczęściej niewidzialną, lub ukazuje się tylko na krótko?
Odpowiedziała, że czasem wuja w gospodarstwie wyręcza, a czasem ojca pielęgnować musi.
Zaśmiał się...
— Po cóż mówisz nieprawdę? — szepnął. — Nie chcesz mnie widywać, wiem o tem! masz do mnie urazę i pogardzasz mną! Słusznie, ja sam sobą pogardzać zaczynam!
W głosie jego było tyle goryczy i żalu, że prędko odpowiedziała:
— Nie, nie... nie to!
Chciała mówić dalej, ale urwała nagle, bo w drugim końcu salonu ujrzała parę oczu utkwionych w nią z nieopisanym wyrazem. Były to oczy Klotyldy, szafirowe i błyszczące jak zwykle, ale wcale inaczej niż zwykle patrzące. Obok młodziutkiej kobiety, z wiecznie jowialnym a trochę złośliwym uśmiechem na twarzy, siedział Kirło. Przed chwilą ukazał jej był rozmawiającą przy fortepianie parę i żartobliwie zagadnął:
— Czy pani nie zazdrosna?
— O kogo? o co? — zapytała: ale spojrzawszy we wskazanym kierunku, zarumieniła się jak wiśnia.
— Pani nie wie? — ciągnął żartowniś; — toż to pierwsza miłość mężulka! Panna Justyna... pierwsza miłość.. a pani zna przysłowie...
Tu przerażającą francuzczyzną zaczął:
On... on revien... tużur...
A ses premières amours, — dokończyła żona Zygmunta i, z niedbałym uśmiechem, dodała: — Wiem, wiem dobrze o tej pierwszej miłości... wszyscy mi tu o niej opowiadali... Ale pan może zna inne przysłowie, polskie: Pierwsze kotki...
— Za płotki! — dokończył Kirło, i śmiał się szczerze, z całego serca.
Ale na ustach Klotyldy prędko zamarł uśmiech i sama jakby zmartwiała, wlepiając oczy w tę wysoko i pysznie rozwiniętą kobietę, do której z ożywioną i wzruszoną twarzą mąż jej przemawiał tak długo... długo... drogę jej zastępując i od innych ludzi odgradzając ją sobą.
Justyna spotkała się z tem wlepionem w nią spojrzeniem, które zdawało się osypywać ją żarem gniewu i nienawiści. Ale