Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 120.jpeg

Ta strona została przepisana.

dziewiętnastoletnie serce, które spojrzenie to jej posyłało, zjąć musiały zarazem trwoga i żałość, bo Justyna widziała, jak szafirowe, rozżarzone zrazu oczy Klotyldy zaczęły wilgotnieć i mglić się, aż stanęły w nich wielkie, szklane, z całej snadź siły wstrzymywane łzy. Zarazem to ładne i świeże jak wiosna oblicze okrył wyraz cierpienia, który uczynił je podobnem do twarzy bezbronnego, a dotkliwie udręczonego dziecka. W tej chwili Zygmunt Korczyński, ramieniem swojem dotykając prawie rękawa sukni Justyny, zcicha zapytywał:
— Czy zupełnie, zupełnie już przeszłość naszę wyrzuciłaś ze swojej pamięci? Czy nie przemówisz do mnie nigdy jak do przyjaciela, jak do brata?
Z trudnością odrywając oczy od zmienionej twarzy Klotyldy Justyna podniosła głowę i zimno spojrzała na stojącego przed nią, a wzrokiem błagającego ją, mężczyznę.
— Zupełnie i nigdy, — odpowiedziała z taką pewnością głosu, że zraniony czy obrażony, oddał jej lekki ukłon i usunął się na stronę.
W salonie zrobiło się trochę chaosu. Ktoś zaproponował przechadzkę po ogrodzie; panie wstały z kanap i fotelów; młodzież, korzystając z pierwszego hasła, zbiegała ze wschodów ganku, na którym poważni panowie już przy stołach do gry zasiadali. Pan Benedykt razem z innymi gotował się do rozpoczęcia winta, ale widocznie bez zapału i tylko przez grzeczność. Kirło za to tak chciwie na zielone sukno i karty spoglądał, że na chwilę śmiać się i innych śmieszyć przestał. Znać było, że tę rozrywkę jeszcze namiętniej lubił niż inne.
Pani Emilia razem z innemi paniami zbliżała się ku drzwiom na ganek prowadzącym. Przechadzka po ogrodzie, w którym i wiatr przewiewał i słońce jeszcze mocno dogrzewało, przejmowała ją obawą. Ruchem głowy przywołała Justynę i słabym głosem poprosiła o przyniesienie płaszcza, chustki na głowę, parasolki, rękawiczek... Justyna śpiesznie zwróciła się ku drzwiom przedpokoju; Różyc poskoczył za nią...
— Pani pozwoli, że ją wyręczę...
Po rozmowie z Zygmuntem Justyna, blada i zmieszana, słów tych, z doskonałą galanteryą wymówionych, nie słyszała i nie spostrzegła, że do przedpokoju wbiegł za nią Różyc i razem z nią zbliżył się do wieszadeł, złożonych z rogów łosich i jelenich, na których wprzód już przygotowano rzeczy teraz przed panią Emilią zażądane. Podniosła ramiona dla zdjęcia płaszcza i na jednej z rąk swoich uczuła dotknięcie jakiejś gładkiej jak atłas ręki. Zarazem zobaczyła obok siebie zbyt cienką, ale wytworną postać młodego pana, który, z pełną pośpiechu usłużnością, niby rozplątując zwoje koronkowej chustki, ręką swoją ścigał jej rękę i w twarzy jej zatapiał takie same spojrzenia jak te, które raz już przed kwadransem była spotkała. Wyrzekł przytem pocichu kilka wyrazów, których nie dosłyszała; może szum w uszach i ogień w głowie uczuła, bo sponsowiała aż po brzegi czarnych włosów. Odwróciła się prędko,