Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 125.jpeg

Ta strona została przepisana.

łamywano dokoła niej z wyrzekaniami, których treść coraz lepiej rozumiała, z wysileniami, od których ludzkie twarze chudły i zmarszczkami okrywały się czoła. Ale jej ojciec czuł się spokojnym i szczęśliwym jak dawniej; nie przełamywał nic i żadnych wysileń nie czynił.
Wprawdzie ten wychowaniec przebrzmiałej doby czasu, którego przez całą młodość dla pięknej gry na skrzypcach pieściły i wychwalały wszystkie dostępne mu towarzystwa, za którego rozmarzonemi oczami przepadało wiele kobiet, nie był zawsze takim, jakim stał się w ostatnich dziesięciu latach, ale posiadał już wszystkie zadatki tej przyszłej swojej postaci. Justyna pamiętała jak stopniowo zaokrąglał się i nabierał pulchności rąk i policzków; smutnym ani zagniewanym nie widziała go nigdy. Jakiekolwiek były otaczające go okoliczności, cokolwiek jego albo blizkich go spotkało, zachowywał on zawsze z niezmąconą pogodą dziecięcą prawie łagodność: unosił się i płonął wtedy tylko, kiedy grał, a grał ciągle, z przerwami tylko przez nieuchronne okoliczności sprowadzonemi, i możnaby mniemać, że ukochana sztuka zużywała wszystkie siły jego i zaspakajała pragnienia. Tak przecież nie było.
Ojciec Justyny miał drugą jeszcze namiętność. Pod złotawym, a potem już siwiejącym wąsem, zawsze purpurowe, zmysłowe jego usta, układały się w usta lubości, ilekroć zobaczył jakąkolwiek ładną twarzyczkę lub zgrabną kibić niewieścią. Można było nawet uczynić spostrzeżenie, że obie jego namiętności podsycały się wzajemnie. Im dłużej grał, tem posuwiściej i z większem rozmarzeniem przybliżał się do przedmiotu swoich miłosnych wzruszeń; im silniejsze i bardziej przez przeciwności rozdrażniane były te wzruszenia, tem więcej i zapamiętałej grał...
Wiele wspomnień mętnych i urywanych, ale o których teraz jeszcze z podniesionemi powiekami myśleć nie mogła, pozostało Justynie z owego czasu, kiedy jej matka często i gorzko płakała, a o jej ojcu domowi z cichym śmiechem wiele pomiędzy sobą szeptali. Wtedy jeszcze się dziwiła, nierozumiejąc, ale niebawem zrozumieć musiała. Dokładnie, plastycznie, dziś jeszcze wyobrazić sobie mogła tę kobietę chudą i zwinną, z włosami jak krucze pióra czarnemi i ognistemi oczami niekiedy gadatliwą i zalotną, częściej i prędko dom opuściła, a prawie jednocześnie, w podróż która długo trwać miała, wyjechał Orzelski. Zabrał z sobą swoje skrzypce — nietylko skrzypce, — bo przed wyjazdem zaciągnął dług nowy, znaczny...
Czy nieobecność ojca trwała kilka miesięcy lub rok cały, Justyna nie pamiętała, ale o przyczynie tej nieobecności już wiedziała dokładnie i jasno, bo o przeraźliwym rozstroju domowym i majątkowym nikt się przed dzieckiem bardzo nie ukrywał. W zamian pamiętnym był dla Justyny dzień, w którym w pośród krzyczącej, znieważającej, albo żałośnie wyrzekającej gromady wierzycieli siadała z matką do powozu.