Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 127.jpeg

Ta strona została przepisana.

Ta myśl Justyny napełniła się mnóstwem obrazów, składających główny wypadek dotychczasowego jej życia. Przypomniał jej się młody chłopak, o sześć lat od niej starszy, w domu przez drogo opłacanych nauczycieli chowany i przez matkę starannie od wszelkich powszednich zajęć i zjawisk życia odsuwany, wypieszczony, delikatny, z przepowiadaną mu przez wszystkich otaczających słoneczną przyszłością genialnego artysty... Z tym nawpół wykwintnym paniczem, a nawpół rozegzaltowanym artystą, łączyły się dla Justyny wspomnienia tych wszystkich wydarzeń i wzruszeń, które zazwyczaj stanowią wątek miłości świeżej, szczerej, lata całe trwającej i obustronnie uczuwanej. Były tam ranki majowe i księżycowe wieczory, długie przechadzki, ciche rozmowy, wspólne czytanie poetycznych i wzniosłych utworów, płacze pożegnań, kiedy on dla kształcenia swojego talentu odjeżdżał w dalekie kraje — rozłączenia napełnione palącą tęsknotą i kojącemi ją nadziejami, listy wysyłane i otrzymywane, namiętne radości powitań, przyrzeczenia, przysięgi, plany wspólnej przyszłości, upojenia — po których dniami i tygodniami czuła na swoich ustach ogień i słodycz jego pocałunków.
Dziś jeszcze, o tem wszystkiem wspominając, stanęła wśród ścieżki i w dłoniach ukryła twarz, do której dawna, silna i jedyna jej dotąd miłość uderzyła falą wzburzonej krwi. Prędko przecież pobladła, z gniewem w oczach wyprostowała się i szła dalej.
Jakże skończył się ten poemat? O, bardzo prozaicznie! Wprawdzie bohater wymówił głośno wyraz: „Małżeństwo!“ i nawet przez całe dwa miesiące, zrazu energicznie i uparcie, a potem coraz słabiej, go powtarzał. W tych dwóch miesiącach Justyna pamiętała każdy dzień i prawie każde do niej i o niej wymówione słowo. Myślała wtedy, że idzie o jej życie, więc wzrokiem i słuchem, które stały się nagle bardzo przenikliwemi, badała wszystko, co działo się dokoła. Wiedziała też o wszystkiem.
W koło niej wrzało. Pani Andrzejowej ubyło coś z jej majestatycznej postawy, tak czuła się zrozpaczoną postanowieniem syna. Mogła ona z wielką dobrocią i hojnością wychowywać ubogą sierotę, związkiem krwi połączoną z człowiekiem, którego w miarę, upływającego czasu, coraz więcej, jak utraconego kochanka i świętego, kochała i czciła. Ale kiedy potem tę, nawet lubioną przez siebie dziewczynę przymierzyła z synem, uznała ją za tak malutką i położeniem w świecie, i wychowaniem, i urodą, i rozumem, że pojąć po prostu nie mogła takiego związku.
O majątek mniej dbała, chociaż i pod tym względem, pomimo rzetelnego oderwania się od materyalnych spraw świata i bardzo małego rozumienia interesów majątkowych, czuła, że upadające Osowce potrzebowały wzmocnienia i podpór. Ale przedewszystkiem pragnęła dla syna kobiety wysoko urodzonej, z rozległemi koligacyami, z wychowaniem świetnem, jakiejś, nakoniec, muzy, któraby niewątpliwemu w oczach matki geniuszowi jego dopomagała do wzrostu i lotu.