Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 131.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Dziękuję — odpowiedziała, — wyszłam na przechadzkę, i sama nie wiem jakim sposobem aż tutaj zaszłam...
Ruchem głowy wskazał białą ścieżkę, z pośród żyta wyglądającą.
— Ta ścieżka przyprowadziła, — zauważył. — Ale to nic — dodał, — że panienka tak daleko od dworu zaszła. Można wrócić krótszą drogą, tamtędy... między owsem iść, i wyjdzie się nawprost okolicy (wsi zamieszkanej przez drobną szlachtę), a ztamtąd to już do dworu krótka droga...
Mówił już głośniej, prędko i z widocznem pragnieniem okazania się grzecznym i usłużnym. Wyciągniętem ramieniem wskazywał owies, przerzynającą go zieloną drogę i szarzejącą u jej końca okolicę.
Justyna patrzyła na żywe jego ruchy, którym kształtność ciała nadawała szczególną zręczność i giętkość; nie mogła też nie spostrzedz, że z błękitnych, roziskrzonych oczu, zza zmieszania i zawstydzenia, wybuchała mu tajona, lecz niedająca utaić się, radość...
— Pan Jan Bohatyrowicz? — trochę nieśmiało zapytała.
Odkryte i od reszty twarzy bielsze jego czoło zaszło rumieńcem; z rumianych i ogorzałych policzków ledwie krew nie wytrysnęła.
— A jakże! — odpowiedział i, palcami dotykając rączek pługa, ze spuszczonemi oczami zapytał: — Zkąd panienka wie kto ja jestem?
— Widuję pana czasem... ciotka Marta mówiła mi o ojcu i stryju pańskim...
Znów twarz na chwilę odwrócił, chrząknął i śmielej już odpowiedział:
— Pewno o stryju Anzelmie bo on niegdyś dobrze znał pannę Martę...
Urwał i, po krótkiem milczeniu zdobywając się widocznie na śmiałość, dodał jeszcze:
— I ja też dawniej w Korczynie bywałem... ociec mnie tam brał z sobą... ale już potem nigdy nie byłem. Czego chodzić, kiedy żadnej przyczyny niema?
I, jakby mu nagle przyszła na pamięć jakaś obraza czy niechęć, głowę podniósł trochę butnie, brwi zmarszczył, ręce na rączkach pługa położył i zawołał na konie, aby szły naprzód. Lejce tylko, które mu plecy opasywały, ściągnął i parę razy do koni przemówił: — Wolniej, kasztan! wolniej, gniada, wolniej!
Pług posunął się znowu, tylko daleko powolniej niż wprzódy, i znowu lemiesz głęboko rył się w pulchną rolę, a po błyszczącej policy spływały strumienie ciemnej, miałkiej ziemi. Justyna wązkim brzegiem żytniego łanu szła obok pługa, z niejakiem zdziwieniem na zachmurzoną twarz towarzysza patrząc. Po chwili, wskakując rolę, zapytała:
— Po koniczynie?
— A jakże — odpowiedział.
— Pod pszenicę?