Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 132.jpeg

Ta strona została przepisana.

Rzucił na nią szybkie spojrzenie, w którem błysnęło trochę niedowierzania i obawy. Pomyślał może, że ona chce z niego zażartować.
— Panienka niby to zna się na gospodarstwie?
Zmieszała się z kolei. Istotnie, bardzo mało posiadała wiadomości o tej ziemi, po której stąpała i której zjawiska, obrazy i plony budziły w niej często ciekawość i zachwycenie. To i owo z rozmów toczących się dokoła niej zapamiętała; ale zblizka pracom rolniczym nie przypatrywała się nigdy. W tej chwili dziwiła ją pozorna przynajmniej łatwość, z jaką młody rolnik pracę swoję spełniał. Wyobrażała sobie, że orać jest bardzo ciężko...
Wszalako bywa, — odpowiedział. — Bywa, że ciężko, bywa, że lekko. Popierwsze, to od gruntu zależy, a powtóre, od uzwyczajenia i od siły. Do tego i pługi teraz inne niż dawniej. Dla. mnie mórg zaorać to tak, jak prawie na spacer pójść...
Przy ostatnich wyrazach głową rzucił raźnie, w górę spojrzał, i znowu w uśmiechu, ale tym razem jakby tryumfującym, białe zęby mu pod złotawym wąsem błysnęły. Widocznie, w poczuciu siły własnej i uzdatnienia do tej pracy, którą przez całe życie spełniał, uczuł się dumnym i wesołym. W ogóle, w postawie, mowie i całem obejściu się jego dziwnie mieszały się z sobą i ruchliwie jedna przed drugą ustępowały: dzika nieśmiałość i harda butność, kobieca prawie wstydliwość i męzka dojrzała siła. Znać w nim też było wielką żywość i mowność, chęć okazywania się grzecznym i przystojnym. W tej chwili przecież żywość i mowność wzięły gorę nad nieśmiałością. Coś u pługa poprawiwszy, wyprostował się, na konie, które były stanęły, cmoknął, i z promieniejącą twarzą zawołał:
— Prędzej-bym śmierci spodziewał się w tym momencie, niż panienkę śród pola zobaczyć. Wszyscy mówili, że dziś we dworze bal...
— Nie wesoło mi było na tym balu, i wołałam pójść w pole, — żywo i zupełnie mimowoli odpowiedziała Justyna.
Uśmiech zniknął z twarzy Bohatyrowicza. Dłużej, śmielej niż dotąd, popatrzył na nią.
— Ja to już dawno wiem — ciszej znowu odpowiedział, — że panience nie zawsze tam bywa wesoło. Ludziom gąb nie zamknąć, a i twarz człowieka wygada czasem, co się w sercu kryje. Jaż panienkę, choć zdaleka, a często widuję...
Wstrzymał się... Głos jego, ów silny głos, który na całą okolicę rzucał dźwięki rozgłośnych pieśni, zmącił się i urwał. Po chwili dopiero dokończył:
— Może panienka gniewa się na mnie, że tak śmiele powiedziałem?... — i, niespokojnie głowę pochylając, spojrzał w twarz idącej obok niego kobiety. Zarumienioną była, ale nie rozgniewaną; owszem, zpod spuszczonych powiek wzrok jej podniósł się na niego ciekawie i przyjaźnie. Znowu okrągłe i rumiane policzki jego w ogniu stanęły. Odwrócił twarz, zawahał się, chrząknął i dokończył: