Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 133.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Panienka i wiedzieć o tem nie może, że ja na panienkę — czasem patrzę, i różne myśli przychodzą mnie do głowy. Słonko małego ptaszka nie widzi; jednakowoż on śpiewać zaczyna, kiedy ono wzejdzie, i nikt jemu zabronić tego nie może, bo choć on w nizkim krzaku mieszka, ale swoje śpiewanie i swoję wolność ma!...
Znowu, pomimowoli może, podniósł głowę, oczy błysnęły mu dumą czy zapałem i, u końca wyoranej brózdy pług zatrzymując, raźnie zawołał:
— Co tam! Ja panience powiem, że nie trzeba nadmiar troskać się i smęcić. Są na świecie złe ludzie, są i dobre. Podczas, smętno bywa... a podczas może być i wesoło. Najgorsza to jest rzecz, kiedy człowiek nic nie robi, a tylko o swoich biedach myśli!...
— To prawda — uśmiechnęła się Justyna; — ale jeżeli kto na świecie nic do robienia nie ma?...
— To nie może być — zaczął i nie mógł dokończyć, bo z niejaką trudnością zawracał pług, aby poprzeczną brózdą odgraniczy o zaoraną rolę od kwitnącego grochu. Jakkolwiek utrzymywał, że wyoranie morga ziemi było dla niego tem samem prawie, co przechadzka, jednak, zatrzymując pług u początku drogi, ocierał sobie pot, który bujną rosą wystąpił mu na czoło.
Justyna pogładziła konopiastą, gęstą i wypieszczoną grzywę kasztanka.
— Ładne i zgrabne koniki, — zauważyła.
— Silne i bardzo głaskliwe — widocznie pochwałą jej uradowany, odpowiedział — głos mój znają, do ręki idą... Wszelakie zwierzę — dodał — wygłaskać można, byle jemu lubienie i dobre staranie okazać. Dla mnie zaś nic w gospodarstwie niema nad konie. Tak już widać przyrodziłem się do ojca, bo nieboszczyk ociec za końmi aż przepadał...
Przewrócił pług w ten sposób, aby bokiem sunąć się mógł poziemi, lejce zdjął z pleców i cmoknął na konie, które weszły na nieszeroką, trawą i dzikiemi kwiatami, porosłą drogę.
— Czy pan ojca swojego pamięta? — zapytała Justyna.
— Dlaczego nie? Czasu śmierci jego siedem lat miałem, i do nikogo, zdaje się, tak, jak do niego, przywiązany nie byłem...
— Ą matka żyje?
— Żyje, chwała Bogu, ale ja z nią tak jak prawie nigdy nie byłem...
Mówił teraz żywo i prędko, coraz więcej pozbywając się nieśmiałości. Można było nawet pomyśleć, że zapytania Justyny sprawiały mu radość, która wilgotną mgłą przyćmiła na chwilę roziskrzony blask jego oczu.
— Prawdę powiedziawszy, to stryj Anzelm był dla mnie i ojcem i matką; ale kiedyścić zachorował i kilka lat nietylko co, ale z łóżka udźwignąć się nie mógł. Wtenczas na mnie wszystka spadło: i gospodarstwo, i choremu stryjowi i małej siostrze i samemu sobie rady dawać musiałem, sam tak jak prawie dzieckiem.