Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 134.jpeg

Ta strona została przepisana.

jeszcze będąc. Najadłem się też w czasie niemało biedy, a w czasie i ludzie niemało mnie nakrzywdzili...
Machnął ręką, znowu brwi trochę zmarszczył, ale zaraz, z powracającą wesołością, dokończył:
— Teraz zato wszystko u nas odmieniło się na dobre, i tyle tylko mojej biedy, co jej we własnych żądaniach wynajdę.
— Jakież to żądania? — z żartobliwym uśmiechem zapytała — Justyna.
On zmieszał się znowu, odwrócił twarz, chrząknął, i po chwili dopiero odpowiedział:
Różne w człowieku bywają żądania: podczas i takie, co nigdy spełnić się nie mogą. Już, zdaje się, i wygnasz ich z serca i zapomnisz, a smętek i tęsknota, wszystko jedno, po nich ostają...
Spojrzał w górę i zamyślił się, ale w tej chwili w owsie zaszeleściło i o kilka kroków przed końmi ukazała się na wązkiej miedzy dość szczególnie wyglądająca kobieta. Była to dziewczyna dwudziestoletnia, wysoka, z potężnemi rozmiarami ciała i twarzą tryskającą świeżością i zdrowiem. Kasztanowate włosy, promieniami słońca przetykane, jeżyły się dokoła jej głowy, jak złota gęstwina; gruby, splątany warkocz opadał na szerokie plecy, okryte jaskrawo różowym kaftanem. W dużej płachcie, przymocowanej do pasa, niosła mnóztwo polnego ziela, szła wyprostowana szerokim i silnym krokiem, a zpod króciuchnej samodziałowej spódnicy wyżej niż do kostek ukazywały się jej duże bose nogi. Zdala już widać było bławatkowy szafir jej oczu, które pod brwiami kasztanowatemi zaświeciły, rozbłysły i w twarzy Jana, jak w tęczy, utkwiły. Kiwnęła ku niemu głową i, obojętnem spojrzeniem powiódłszy po Justynie, z szerokim uśmiechem ponsowych warg zawołała:
— Pan Jan widać czasu ma dużo, kiedy sobie tak pomału idzie!
Uchylił trochę czapki.
— A panna Jadwiga co takiego w fartuszku niesie?
— Ziele dla krów! czy to pan Jan nie poznał? Widać, że na słońce spojrzał, to w oczach pociemniało!
— Może panna Jadwiga i zgadła! — odpowiedział z cichym śmiechem.
Teraz ogromna dziewczyna z szafirowcmi oczami i szeroko śmiejącemi się usty drogę mu zajść musiała i, przechodząc, raz jeszcze zblizka na niego spojrzała. Uśmiech jej zmącił się i zniknął, głowę trochę pochyliła i wymówiła prędko:
— Dlaczego to pan Jan nie łaskaw nigdy nas nawiedzić? Zdaje się, że nie na końcu świata żyjemy. Już i dziadunio o panu wspominał...
Nie zatrzymując się ani na sekundę, pług i konie wyminęła i przodem poszła, a gdy z wielkim swoim fartuchem, pełnym zieleni, z bogato rozwiniętemi kształtami ciała i jeżącą się nad głową złotą gęstwiną włosów, szła prosto i prędko, można by ją było porównać do ogromnej, silnej i w sile swojej ponętnej Cerery.