Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 135.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Kto to? — zapytała Justyna.
— To jest panna Domuntówna, najbogatsza w okolicy aktorka.
Justyna szeroko oczy ze zdumieniem otworzyła. Jaś uśmiechnął się...
— Państwo nie rozumieją naszych nazwań, — objaśnił. — Aktorka czyli sukcesorka... to jest dziedziczka... Dziadunio panny Domuntówny, Jakób Bohatyrowicz, miał tylko jednę córkę, którą wydał za Domunta. Córka i zięć prędko pomarli, i tę jednę wnuczkę jemu zostawili. Całe tedy gospodarstwo, wcale piękne, na nią spadnie, a o starym gadają, że i pieniądze jeszcze ma...
Justyna uśmiechnęła się... Spostrzegła była rozkochane spojrzenie, jakie Domuntówna przez mgnienie oka zatopiła w twarzy Jana.
— Piękna panna! — ścigając wzrokiem oddalającą się, zauważyła.
— Co do piękności, to bynajmniej! — z widocznem niezadowoleniem odpowiedział; — owszem, zdaje się, że nadmiar wielka i gruba! Ale — poprawił się śpiesznie — pracowita i z dobrem sercem, to prawda. Czy panienka uwierzy, że gospodarstwo u niej idzie nie gorzej niż u jakiego mężczyzny?... i wszystko ona robić zdoła, taka silna... Przeszłego lata o najemników trudno było: to, aż śmiech powiedzieć, sama z parobkiem kosiła i orała... Wtedy mnie stryj powiedział, żebym jej pomagał, bo starego szanuje, i do tego głowę sobie nabił....
Zamilkł, widocznie czegoś nie dopowiadając; zmieszał się znowu, chrząknął i prędko zagadał:
— Ten Jakób to może już prawie dziewięćdziesiąt lat ma... Francuzów pamięta i więcej niż pięćdziesiąt lat temu z dziadem pana Benedykta Korczyńskiego na wojnę chodził. Po wojnie ożenił się, już w późnym wieku, i doświadczył wielkiego nieszczęścia. Żonka go porzuciła, a on to sobie tak wziął do serca, że od tego czasu troszkę zwaryował. Nie to, żeby całkowicie waryatem był, ale troszkę... Jadwisia pięknie dopatruje staruszka, lubi jego i pieści jak małe dziecko...
Czuć było, że zbliżali się do wsi dużej i ludnej. Głosy ludzi i zwierząt coraz wyraźniej dawały się słyszeć. U brzegu kończącego się owsa trzej chłopcy, bosi i w białych, z grubego płótna, ubraniach, z niewielkiej przestrzeni pola zbierali koniczynę. Jeden, barczysty, tęgi i rudowłosy, kosił, a dwaj, młodzi, niedorośli, grabili i zgarniali ściętą trawę w małe kopice.
Jan uśmiechnął się, otworzył usta dla powiedzenia czegoś, i powściągnął się... Nakoniec, snadź nie mogąc powstrzymać się zupełnie, do kosarza, którego kosa pobrzękiwała i na słońcu pobłyskiwała, zawołał:
— Adaś! a spóźniliście się z koniczyną, aż wstyd patrzeć! Będzie wam za to od ojca!
Zaczepiony, nie odwracając się, z gniewem odkrzyknął:
— Ciągnij się za swój nos, a o cudzy nie dbaj!