Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 142.jpeg

Ta strona została przepisana.

Powolnym ruchem podniósł się z ławki i znowu czapki nieco uchylił.
— To może pani będzie łaskawa sadek mój obejrzeć, kiedy się tak upodobał...
Po niedawno skoszonej i gładkiej jak kobierzec trawie, od drzewka do drzewka przechodząc, opowiadał jej wiek i pochodzenie każdego z nich, tłómaczył sposoby hodowania i gatunki.
— To jest bonkreta... a to panny jesienne... to francmadama... tam trzy sapieżanki... tam jabłka oliwne, zimowe papierówki... kalwinki... sztetyny... a tam ten gaik cały śliwowy...
Wyprężenie jego rysów, mające w sobie coś obojętnego i razem bolesnego, miękło i znikało; w bladym błękicie źrenic pobłyskiwać zaczęły nikłe, lecz prawie wesołe, iskry. Po Justynie znać też było, że w tej zagrodzie, napełnionej urodzajnością i ciszą, swobodniej oddychała, niż przed godziną w napełnionym gośćmi salonie.
Znajdowali się właśnie przy sporej grupie śliwowych drzewek i Anzelm opowiadał, w jaki sposób chroni renklody i mirabele przed zimowemi śniegami i mrozami, kiedy Jan wybiegł znowu z dziedzińca i, stanąwszy o kilka kroków, słuchał przez chwilę ich rozmowy.
— Czy panienka da wiarę — zawołał, — że stryj to wszystko własnemi rękami zasadził i teraz dopatruje?... Zdaje się taki słaby, a wielką ma siłę i wytrwałość...
Anzelm obejrzał się...
— Chodźże tu, Janek! — po raz drugi zawołał.
Ale chłopak wahał się znowu, to ku dziedzińcowi, to na Justynę się patrząc. Widocznem było, że pragnął być tu i tam...
— A kiedyż jeszcze konie napoić trzeba...
— Pewno, że trzeba, — odpowiedział Anzelm.
I zwracając się do Justyny, zwykłą sobie, powolną i czasem przerywaną, mową, ale coraz swobodniej, opowiadać zaczął: jak w ciężkiej słabości leżąc, nieraz nawet na świętą Wolę Bożą szemrał za to, że go bezczynnym i niepużytecznym uczyniła; jak gryzł go i przestraszał los tego chłopca, sieroty po bracie, którego źli sąsiedzi krzywdzili i z własności obdzierali, z sieroctwa i dziecinnego jego wieku korzystając; jak, nakoniec, kiedy już dźwignął się z niemocy, ręce paliły się mu do roboty.
— Już to też dziesiąty rok jak zmartwychpowstałem i chłopiec mój dorósł... Najpierwej od sąsiadów wyprocesowaliśmy to, co nam zabrano, potem zbudowaliśmy ten oto domek, a potem już wszystko poszło: i pasieka, i sadek. Janek nauczył się pszczelnictwa od jednego takiego człowieka, co sam na naukę do wielkiego miasta jeździł; ja znów od młodu przyuczony byłem do stolarstwa, i jego przyuczyłem.
Szerokim gestem zatoczył dokoła:
— Wszystko to jest robota własnych rąk naszych: i ten płot z desek, i ten ganeczek, i ule. W potrzebie najemników do pomocy bierzem, ale sami my rolniki, i sadowniki, i pasieczniki, i stolarze... W biednym stanie inaczej nie może być, kiedy człowiek żąda,