Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 145.jpeg

Ta strona została przepisana.

i ręką przetarł czoło i oczy. Coś w tej chwili snadź wezbrało w tej szerokiej i silnej piersi, a przed oczami, iskry sypiącemi, świat może zakręcił się wirem. Justyna, patrząc na wiotką i zaledwie dorosłą dziewczynkę, przypomniała sobie owo koromysło i owe dwa ciężkie wiadra z wodą, które przed chwilą na plecach jej widziała.
— Czy to nie ciężko wodę nosić... na tak wysoką górę? — zcicha zapytała.
— Żeby nie! — kręcąc w palcach brzeg fartucha, odszepnęła Antolka.
— Krwawa u nas woda — wtrącił Anzelm; — z góry po nią iść trzeba i nieść ją pod górę.
— To też, zimową porą osobliwie, częściej ja wody przyniosę, niżeli ona, — jakby usprawiedliwiając się, rzekł Jan.
— Częściej on przyniesie, niżli ja — podnosząc głowę i na brata patrząc, potwierdziła siostra. — Ale — dodała prędko i ze wzrastające» zawstydzeniem — ja takoż mogę... czemu nie! Już ja w tym roku drugie lato żąć będę...
Justyna zamyśliła się... o czem? Może przed jej pamięcią stanęła kobieta wątła także i delikatna, którą dziś widziała wysuwającą i cofającą drobne nóżki, z niewymowną trwogą, uczuwaną przed zejściem z kilku schodów.
— Żaden człowiek sił swoich nie zna, dopóki ich w potrzebie... — zaczął Anzelm, ale nie skończył, bo w tej chwili rozległ się u plota głuchy stuk, podobny do tego, jaki-by sprawiła spadająca na ziemię ogromna kluska.
Niewysoka i krępa dziewczyna w różowym kaftanie, podobna istotnie do pulchnej i zarumienionej kluski, przez płot przeskoczyła i szybko zbliżała się do rozmawiających. Zdala już, wśród okrągłej i tłustej jej twarzy śmiały się do nich jej białe zęby, błyszczące oczy i zuchwale zadarty nosek. Zdala też na powitanie głową kiwała i wołała:
— Dobry wieczór! Wszystkim państwu dobry wieczór!
— Czego? — patrząc na nią, zwięźle zapytał Anzelm.
Tuż przed nim stając, głośno zaszczebiotała:
— Przyszłam do Antolki wody pożyczyć...
— Czy w garść wody nabierzesz? — flegmatycznie zapytał gospodarz zagrody.
Dziewczynka spojrzała na czerwone swoje ręce, które wzdłuż jej kraciastej spódnicy wisiały, i wybuchnęła śmiechem.
— Bardzo słusznie! — przestając śmiać się, ale wciąż białe zęby ukazając, odpowiedziała. — Wody w garść nie nabiorę: nie po wodę też przyszłam, ale żeby panienkę z Korczyna zobaczyć... Panienka mnie zna!
— O! już zna! Raz ciebie na wozie jadącą widziała, i już zna! — zapominając o bojaźliwości swojej, oburzyła się Antolka.
— Bardzo słusznie! bo kto na kogo kwiatami rzuca, ten tego nie tylko zna, ale pewno i lubi!
— To jest prawda, że panienki bukiet wtedy wprost na nią upadł! — potwierdził Jan.