Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 147.jpeg

Ta strona została przepisana.

— A niby Anzelm żadnego żalu do pana Korczyńskiego w sercu swojem nie chowa, i żadnej ubligi od niego nie otrzymał? — znacznie popędliwiej rzucił przybyły, i coraz prędzej, z coraz bardziej błyszczącemi oczyma, ciągnął: — Czy to Anzelm już nie pamięta jak pan Korczyński przed całym swoim dworem mnie i Anzelma złodziejami nazwał? Czy Anzelm nie pamięta jak pan Korczyński na nas różne kondemnacye u sądów wyjednywał? Czy Anzelm nie pamięta jak pan Korczyński do góry nos podejmuje, kiedy koło okolicy przechodzi, albo przejeżdża?
Ale Anzelm wyprostował się trochę, baranią czapkę bladą długą ręką na czole przesunął i przerwał:
— Co ja pamiętam, o panu Korczyńskim wspominając, tego Fabian ze wszystkimi swymi synami na plecach-by nie poniósł. Jednakowoż źle nie życzę nikomu i między niczyimi wrogami nie jestem... Niech pan Korczyński żyje i zdrów będzie długie lata... Ja jemu przekleństwa nie posyłałem i nigdy nie poślę...
Spłowiałe jego oczy spojrzały kędyś daleko i plecy wnet przygarbiły się znowu. Fabian obie dłonie na rękach oparł i zjadliwie wybuchnął:
— Anzelm zawsze taki, jakby wczorajszego dnia z Panem Bogiem gadał. A ja inszy: ja panu Korczyńskiemu do śmierci nie daruję i tego, że mnie złodziejem przezwał, i tych krwawych rublów, co ze mnie na różne sztrafy wycisnął... Nie zlęknę się ja i przed siostrzenicą jego powiedzieć, że ten proces, który z Bohatyrowieżami ma, przeze mnie ma... Ja szlachtę do niego namówił, ja adwokata znalazł, ja staram się i zabiegam. Niech zna, że i biedna mucha odcina się, kiedy ją zabijają. Czy wygramy, czy przegramy, ale on tymczasem naje się kłopotów i kosztów nałoży. Dobrze mnie i to! Dobra kozie brzoza. On arystokrat i wzłotnych pokojach mieszka, a ja ubogi szlachcic nizkiej chaty; ale bywa, że mała mucha wielkiego konia do krwi ukąsi. Może ja w tym procesie darmo zdrowie położę i fortunkę swoją nadwerężę, może mnie głupie ludzie i kląć będą na wypadek przegrania. Ale mam nadzieję, że tak nie będzie, bo Bóg kotwica moja, a kogo on ma w swojej obronie, ten w złej nawie nie utonie...
Mówiąc to wszystko, brał się w boki, szeroko rozmachywał rękami, głos coraz podnosił, cały wewnątrz kipiał, a na twarzy spotniał. Zdawać się mogło, że nigdy mówić nie przestanie; ale Jan, który niespokojne wejrzenie na Justynę rzucał, głową kręcił, usta przygryzał i widocznie powściągał się z trudnością, teraz na ramieniu rękę mu oparł.
— Niech pan Fabian upamięta się... — wymówił przez zaciśnięte zęby.
Stary obejrzał się i głowę podnieść musiał, aby w twarz wysokiemu chłopakowi spojrzeć.
— Co to? — krzyknął.
— Niech pan Fabian do upamiętania przyjdzie! — powtórzył