Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 149.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Zaraz! — odkrzyknął niewidzialny już za drzwiami chłopak i głośniej zanócił:

„Tam on rozkoszy użyje,
Krwi jak wody się napije...“

W ogrodzie Anzelma zapanowała cisza. Jan nieśmiało zbliżył się do Justyny.
— Czy pani nie gniewa się za te... nieprzyjemności, które on mówił o panu Korczyńskim? Słyszał, że stryj nazywał ją panią, i w ten sam sposób mówić do niej zaczął. Stryj lepiej od niego wiedział jak mówić i z każdym obchodzić się trzeba, bo przez lat parę codziennie prawie bywał we dworze. Ale Anzelm niespokojnym się stawał; raz wraz poprawiał czapkę i na słońce mrużącemi się oczami spoglądał. Stało ono u skraju nieba, w blizkiej już od ciemnego boru odległości.
— Janek!
Zpod baraniej czapki blade oczy z niepokojem wznosił ku twarzy synowca.
— Czy my już dziś nie pójdziemy do Jana i Cecylii?
Jan zmieszał się także.
— Może nie pójdziem... co tam, że jeden dzień opuścim!...
Stary głowę pochylił.
— Źle, źle będzie — szepnął — jeżeli do jesiennej pory krzyża nie skończym...
— Czy pani była w parowie Jana i Cecylii? — zapytał Jan Justyny.
Przypominała sobie. Zdawało jej się, że coś o miejscu tę nazwę noszącem słyszała; ale nie była tam, najpewniej nie była tam nigdy.
— A pewno, pewno... co państwa takie rzeczy obchodzić mogą! — rzekł Anzelm.
Justyna wstała. Znów pierwszą jej myślą było pożegnać tych ludzi i odejść. Ale rysy jej wyprężyły się, zesztywniały i twarz przybrała w mgnieniu oka pozór daleko starszej, niż była istotnie. Tak z nią stawało się zawsze, gdy uczuwała silne dotknięcie jakiejś wielkiej nudy czy żałości. Łatwo można było odgadnąć, że pomimo zdrowia i siły, które z niej całej uderzały, należała do rzędu tych organizacyi, które żwawo głodnemi sercami młodość swoją pożerają. Nie chciała ztąd iść, ani tam wracać. Co ona tam będzie robiła? Znów sztywnie siedzieć obok wystrojonej i szczebioczącej narzeczonej hrabiego, znów patrzeć na poniewierkę siwych włosów ojca, znów spotykać podejrzliwe spojrzenia pani Andrzejowej lub łzą oszklone oczy Klotyldy, znów przy kakażdem zbliżeniu się tego człowieka, którego niegdyś wyglądała jak szczęścia, drżeć przed nim, przed nimi, przed trucizną własnego wzruszenia! Poco tam ona? komu potrzebna? Kto jej powrotu tam pragnie? A jeśli pragnie ktokolwiek, o! po tysiąc razy bodajby to