Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 154.jpeg

Ta strona została przepisana.

żowym kaftanie i z kasztanowatemu włosami. Śnieżnie biała kapota nie była bielszą od włosów staruszka, zrzadka rozsianych pa żółtej jego czaszce, a twarz jego, bezzębna, malutka od ściągających ją zmarszczek, okryta była w tej chwili wyrazem nieprzytomnego przerażenia, które objawiało się także w widocznem drżeniu rąk i całej, szczupłej, zwiędłej, postaci. Nie mógłby był pewnie trzymać się na plączących się i podrygujących nogach, gdyby go wielka i silna dziewczyna wpół nie obejmowała, twarz swoję ku twarzy jego pochylając, i czasem łagodnie, a czasem z wybuchającą energią, przemawiając:
— Niech dziadunio uspokoi się! Niech dziadunio do chaty powraca! Pacenko nie przyjechał! Pacenki nigdzie niema! On już po babulkę nie przyjedzie! on już umarł i babulka umarła! Proszę nie dziwaczyć i do chaty wracać!
Ale stary prostował się z całej siły i, nie zważając na perswazye dziewczyny, dygocącym głosem bełkotał i wykrzykiwał:
— Pójdę! znajdę! zabiję zwodnika! babulki nie dam! Gdzie on? Chodźmy, Jadwiśku, szukać! Prędzej! chodźmy!
Dziewczyna, podtrzymując wciąż jego chwiejącą się postać, powtarzała:
— Pacenki niema! Pacenko umarł i nigdy już nie przyjedzie! To tylko te złe chłopcy Ładysiowe dziadunia tak straszą.
Ale stary rwał się naprzód i swoje powtarzał, a coraz bardziej trząsł się i zwiędłą ręką w powietrzu wygrażać zaczynał.
Za nim dwaj chłopcy, bosi, gołogłowi, z minami wiejskich urwisów, wyskakiwali, śmiejąc się głośno i powtarzając:
— Pacenko przyjechał! Pacenko przyjechał, i dziadulkowi babulkę odbierze!
Dziewczyna podniosła głowę zjeżoną gęstwiną kasztanowatych włosów, a z szafirowych jej oczu na pełne i rozognione policzki ciekły łzy...
— Co ja pocznę! — lamentowała, — straszą i straszą, a ten idzie i idzie... znowu narazi się na klepkowanie ludzkie, albo upadnie i stłucze się, jak wtedy...
Jan do Justyny szepnął:
— Stary zawsze tak waryuje, jak tylko kto mu powie, że Pacenko przyjechał... To ten Pacenko, co mu niegdyś żonkę zwiódł i w świat powiózł.
Ale Anzelm przyśpieszył kroku i, przed starcem stanąwszy, powolnym głosem zapytał:
— A gdzie to pan Jakób idzie?
Małe oczy starca z pod czerwonych i nabrzmiałych powiek wzniosły się ku jego twarzy.
— A... a... a... zdaje się... pan Szymon?
— Ja, Szymon, ale gdzie to pan Jakób idzie?
— Szymon — objaśnił Jan Justynę, — to był mój dziadunio, stryja i ojca ojciec. Jakób żyjących ludzi nie rozpoznaje, tylko ich wszystkich za pomarłych ojców i dziadów przyjmuje... tak samo zupełnie, jakgdyby śród nieboszczyków żył...