Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 163.jpeg

Ta strona została przepisana.

sobie najpierwej chatę, czyli takoż numę bez pieca i komina, nędzną i smrodliwą. Odrazu inszej zbudować nie mogli.
Lepiej mówiąc, on zrąbywał drzewa, oprawiał kłody i budował, a ona zbierała orzechy i dzikie jabłka, gotowała rybę, doiła bawolicę, którą on rychło sobie obłaskawił, naprawiała odzież, a gdy wieczór przyszedł, i on położył się pod dębem, z oszczepem i lłukiem napiętym przy boku, by zawsze od dzikiego zwierza się obronić, siadała przy jego głowie, śpiewając i grając na harfie. Z wysokiego domu pewno była, bo po anielsku grała i śpiewała i ręce z początku miała takie białe, by lilie. Ale krótko tego było, bo pracując ciężko, w niewygodach i niebezpieczeństwach straszliwych, prędko pociemniała na twarzy i rękach i tak wyrosła, zmężniała w sobie, że podobną stała się do płowej łani, której trudności i samotności leśne najmilsze. Jak pierwsza matka ludzkiego rodu, miała ona włosy złociste i takie długie, że pokryć niemi mogła siebie i swoję harfę; gdy też późnym wieczorem nad spracowanym, senliwym mężem śpiewała, on, choć znużony, pieścił się z jej włosami, a potem o wschodzie słonka zdrowy i wesół do roboty wstawał, bo siły miał wzmocnione i serce pocieszone przez nią.
Jednakowoż, pomimo kochania i wszelkich jego rozkoszy, nachodziły ich takie potrzeby i strachy, że innym ludziom i pomyśleć o nich byłoby trudno. Wszystko tu było nie tak jak teraz, ale okropnie, dziko... Po puszczy chodziły stada żubrów, turów, niedźwiedzi, dzików i wilków; w gałęziach czaiły się drapieżne jastrzębie i krogulce, szerokiemi skrzydłami łopotały krzywodziobe orły. Nocami wyły puszczyki, a po drzewach wieszały się rysie, w ciemności oczami jak latarniami świecące. Czasem kruki i kawki czarną chmurą zakrywały niebo, a dzikie konie napełniały zaciszności leśne grzmotem kopyt i przerażliwem wiżdżeniem. Nad rzeką i na wszelkich mokrych miejscach lęgło się mnóztwo obrzydłych żab, wężów i jaszczurek. I rzeka ta nie była taka, jak teraz; głębinę i prędkość miała ogromniejszą. Wody były wtenczas nadmiar silne i gniewliwe; rozlewały się daleko i o ziemię biły, koryta w niej sobie porząc, czego do dzisiejszego dnia te parowy pamiątką ostały.
Jak oni to wszystko znieśli i przemogli? Bogu świętemu wiadomo; dość, że znieśli i przemogli. Już to jest pewne, że żaden człowiek siły swojej nie zna, dopóki jej w potrzebie z siebie nie dobędzie. Prawda i to, że wiele rzeczy i stworzeń podtenczas człowiekowi do pomocy stało. Narzędzia do wszelkich robót i myśliwstwa przynieśli z sobą, albo różnym sposobem zrobili sobie dobre i mocne. Las dawał dzikie jabłka, orzechy, jagody i grzyby; do rzeki po napój przybiegały jelenie, daniele i sarny, które ze stad wielkich łatwo ubijać było; u góry żył lud wiewiórek, a u dołu skrywała się mnogość zajęcy, łasic i kun; w wodach mieszkały wydry i bobry domki sobie budowały. A trzeba było tylko wędę, sieć albo oszczep w rzekę zanurzyć, ażeby z niej wyłowić tyle ryb różnych, jakich już teraz wcale tu niema.