Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 166.jpeg

Ta strona została przepisana.

nim arabski, ognisty, z rzędem kapiącym od złota i drogich kamieni. Nad czołem królewskiem świeciło na kołpaku brylantowe pióro, a drogie purpury i gronostaje spadały z królewskich ramion aż prawie po końskie pętlice. Wokół niego i za nim jechali hetmany, senatory i inne pany, a każdy z koni, które pod sobą mieli, piękniejszy był od drugiego, a od kolorów ich szat i drogocenności siodeł aż ćmiło się w oczach. Za nimi jechali także Sokolniki, na dłoniach trzymając zakapturzone sokoły, — pieściwe pazie, z różami na licach, hardonosa służba i bystrookie strzelce. A łowczowie złotne trąby wciąż do ust przykładali i rozgłośnem graniem rozgłaszali królewskie przybycie szerokiej równinie, długiemu Niemnu i aż zaniemieńskim głębokościom boru...
Jako też ze stu domów i ze stu ogrodów, z pola, z łąk, z rzeki pozbiegali się wszyscy ludzie, patrząc na niewidziane rzeczy, i nie lękając się prawie, tylko podziwiając i oczekując: co z tego będzie? A król ich zapytuje:
— „Czy żywię jeszcze rodziciel was wszystkich?“
— „Żywię i w zdrowiu przebywa,“ — odpowiedział najstarszy syn Jana i Cecylii, który przed króla wystąpił, sam już zmarszczkami — cały poorany i siwy jako gołąb.
— „Ą rodzicielka czy żywię?“ — pyta znów król.
— „Żywię i w zdrowiu przebywa.“
Król podonczas rzekł:
— „Radbym na nich pojrzał.“
Wedle królewskiego żądania wnet stać się musiało.
Z najpiękniejszego domu synowie i córki, wnuki i prawnuczki wyprowadzili parę rodzicielów. Więcej niźli stuletnie te starce szli same przez się, niczyjej pomocy nie potrzebując, w śnieżystych lnianych sukniach, by dwa białe gołębie, jedno przy drugiem. On opierał się na toporze, w długim kiju oprawionym: ona, zsiwiałe włosy po pas rozpuściwszy, głaskała biegnącą przy niej sarenkę. Kiedy już wobec króla stanęli, wszyscy zdumili się, bo król, kołpak swój zdjąwszy z głowy, powiał nim przed starcami tak nizko, że aż z brylantowego pióra sypnęły się gwiazdy.
— „Ktoś ty, starcze?“ — zapytał Jana — „odkąd przyszedłeś? jak zowiesz się i z jakiej kondycyi pochodzisz?“
Starzec, jak przystało pokłoniwszy się królowi, śmiele odpowiedział:
— „Przyszedłem tu od stron onych, któremi przepływa Wisła; nazwisko swoje oznajmię tylko jednemu Bogu, kiedy przed świętym sądem Jego stanę, a kondycya moja nizką była, pokąd do puszczy tej nie zaszedłem, gdzie wszystkie stworzenia są zarówno dziećmi powszechnej matki ziemi. Z gminu pochodzę i pospolitakiem na ten świat przybyłem; ale oto ta małżonka moja z wysokiego domu zestąpiła, aby moje wygnańcze życie podzielać.“
Odpowiedź tę posłyszawszy, król myślał długo, aż odwróciwszy się do panów, co wokół zgromadzeni byli, rzekł:
— „Dufam, że waszmościowie uprzejmie pochwalicie, a przyszły sejm sprawiedliwie zatwierdzi, dekret, który zaraz chcę tu ogłosić.“