Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 171.jpeg

Ta strona została przepisana.

ki należała. Był to więc dawniej mająteczek kilkunasto-chatowy, czyli znajdujący się na granicy, za która już do najdrobniejszych ułamków ziemi spływała własność mała.
Ostry chłód zapanował po niedawno spadłym gradzie; silny wiatr kołysał wierzono likami kilku rosnących na dziedzińcu topoli włoskich; deszczowo chmury szybko biegły jedna za drugą, to zasłaniając, to odkrywając błękit nieba. Jednak w Olszynce wszystkie okna domu, otoczone kwitnącą fasolą, były na oścież otwarte. Stały na nich, pomiędzy kilku mirtami i rozmarynami, kwitnąco fuksye i róże miesięczne. Na ganku jedna z ławek zastawiona była hładyszami (dzieżkami), pełnemi zsiadłego mleka, na drugiej stał, snadź naprędce tu umieszczony, kosz z sałatą i jarzynami. Długa sień, przedpokojem zarazem będąca, rozdzielała dom na dwie połowy, z których w jednej znajdowały się pokoje mieszkalne, w drugiej kuchnia i izba czeladna. W głębi sieni wielki zamek u drzwi nizkich i wązkich oznajmiał spiżarnię. Za starą szafą widać było drabiniaste schodki na strych wiodące; pod ścianami stały proste drewniane skrzynie, kosze z łoziny wyplecione, a na miejscu najwidoczniejszem — niecki pełne świeżo upranej bielizny. Miano ją zapewne na strych wynosić, ale tymczasem tu jeszcze pozostawiono. Zapach mydlin, z kuchennemi woniami złączony, napełniał sień pomimo drzwi na ganek otwartych; w kuchni trzeszczał ogień i rozlegały się głosy kobiece i dziecinne; w pokojach mieszkalnych cicho było zupełnie i tylko czasem dolatywało z nich monotonne mruczenie, z którego można było odgadnąć pracowicie uczące się dziecko.
Po sieni, kuchni i izbie czeladnej krzątała się Kirłowa. Dla chłodu i panujących w domu cugów miała na sobie rodzaj sukiennego tołubka, zpod którego widać było tylko brzeg perkalowej spódnicy. To nawet gospodarskie grube ubranie uczynić jej nie mogło grubą i niezgrabną, Z kibicią prostą, wysmukłą, o wdzięcznej linii biustu i ramion, która nadawała jej zdaleka pozór pierwszej młodości; z ogorzałą córą twarzy, mocno odbijającą od zawiązanej na szyi białej chustki; ze ślicznym warkoczem jasnych włosów, niedbale z tyłu głowy skręconym, — zaglądała ona do dzieży, w której dziewczyna miesiła żytnie ciasto, albo, przechodząc do izby czeladnej, naglądała prania bielizny, albo od płonącego w wielkim piecu ognia odstawiała hładysze, w których mleko zsiadłe zamieniło się już na twaróg, i zastępowała je coraz innemi, które z ganku przynosiła.
Miała dnia tego wiele zajęcia około trzech razem odbywających się robót: prania bielizny, pieczenia chleba i robienia serów. Była niezadowolona z siebie samej, bo takie zbieganie się na dzień jeden robót kapitalnych uważała za błąd i złe rozporządzenie się gospodarskie. Należało inaczej czas i zajęcie rozłożyć; bo tym sposobem, wszystko razem robiąc, nic się prawdziwie porządnie nie zrobi. Chodząc, krzątając się, naglądając wszystkiego, a to i owo własnemi rękami wykonywając, żale swoje wypowiadała dwóm pomocnicom, dużym i silnym dziewkom, z których jedna chleb miesiła,