Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 172.jpeg

Ta strona została przepisana.

a druga bieliznę prała. Nie znaczyło to wcale, by te dziewczęta o cokolwiek obwiniać miała: wcale nie. Sama była winna wszystkiemu: czy zaleniła się trochę, czy też jej tak jakoś pomieszało się w głowie. A tu i Marynia pielenia ogrodów warzywnych doglądać musi, i pomocnicą jej być nie może! Ostatni ten wykrzyknik oburzył trzynastoletnią dziewczynkę, która, kosz z jarzynami tylko co z ganku przyniósłszy i zawinąwszy po łokcie rękawy starej perkalowej sukienki, zabierała się. właśnie do mycia sałaty i skrobania marchwi.
— A ja, mamo? — zawołała, — przecież ja tu jestem! Czy to tylko Marynia jest mamy córką?
Przechodząc, Kirłowa ręką gorącą od hładyszy, które w tej chwili od ognia odstawiała, pogładziła jasne, krótko ucięte włosy córki. Wszystkie one miały takie jak len jasne włosy: i ona sama, i szesnastoletnia Marynia, i trzynastoletnia Rózia, i nawet chłopcy. Nie wiedziała tylko, i nieraz nawet aż w głowę zachodziła, zkąd ten najmłodszy jej dzieciak, ta sześcioletnia Bronia, która, jak cień za człowiekiem, krok w krok za nią chodziła, wzięła swoję cygańską cerę, razem z czarnemi jak węgiel oczyma?
Było to w jej rodzinie pod każdym względem wyjątkowe stworzenie. Żadne z jej dzieci, gdy było małem, tak stale i nieustannie nie trzymało się jej spódnicy jak ten mały i czarny rozczochraniec... Tak, rozczochraniec, bo włosy dziecka nie tylko były czarne, ale i wiecznie rozczochrane; kręciły się jak wióry, i żeby nie wiedzie ile razy na dzień je czesać, zawsze wszystkie do góry powstawały, albo na śniade czoło opadały, a zpod nich, jak żużle gorejące, czarne oczy patrzyły na matkę, ciągle na matkę. I teraz oto, tuż przy jej tołubku, nieustannie z kuchni do sieni, z sieni na ganek, z ganku do izby czeladnej drepce a drepce, w starych, zrudziałych trzewikach, których tasiemki, gdyby je sto razy na dzień najmocniej związać, zawsze rozwiążą się i wloką po ziemi za malutkiemi nóżkami. W takim samym jak matka tołubku, bo, najmłodszą będąc, najłatwiej zaziębić się może, drepce i gada, tak samo nieustannie gada jak drepce, choć nikt jej słuchać ani myśli, a tylko jedna Rózia, od kuchennego stołu, na którym sałatę myje, odzywa się do niej czasem z żartobliwą przekorą, rozpoczynając sprzeczki, czy napomnienia, o które znowu ona wcale nie dba. Wtem, biedaczka, potknęła się i jak długa upadła. Zaraz przecież zerwała się z ziemi, patrząc wystraszonemi oczyma, czy przez czas jej padania matka od niej nie uciekła. Kirłowa na ziemi usiadła i spełniać zaczęła robotę Penelopy, czyli związywanie u trzewików tasiemek, które były przyczyną upadku.
— Żebyś ty, Broniu, choć na moment gdziekolwiek przysiadła!...
Dziecko zaśmiało się na całą kuchnię, a potem niespodzianie, z zadziwiającą logiką swojej sześcioletniej, rozczochranej główki, odpowiedziało:
— Kiedyż ja, mamo, jeść chcę!