Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 174.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Chodź! — z powagą do syna rzekła i, za rękę go wziąwszy, do bawialnego pokoju wprowadziła, drzwi za sobą zamykając. Słychać było, że mówiła tam z gniewem i krzykiem, to znowu tonem upominania i przekonywania. Wyszła po chwili z twarzą w ogniu, z drżącemi trochę rękami i ustami. Widać to srogie mentorstwo, które zmuszona była do swych dzieci stosować, wiele ją kosztowało. Drzwi na klucz już nie zamykała, a na wystraszone i pytające spojrzenie Rózi odpowiedziała:
— Przywiązałam go do kanapy i kazałam uczyć się... Mocno przywiązałam...
Ale wnet uderzyła w nią troska nowa:
— Żeby tylko Staś nie zaziębił się, w taki zimny dzień latając... Dziś zrana gardło go bolało. A nie widziałaś, Róziu, w czem Marynia do ogrodu poszła?
— Marynia poszła w tołubku, ale Staś poleciał w jednej płóciennej bluzce, i mówił Rózi, że gardło go coraz bardziej boli.
— Masz tobie! — za głowę schwyciła się Kirłowa. — Poszłabym go szukać, ale czasu nie mam...
Istotnie, nie miała ani chwili czasu, bo oto i teraz we drzwiach od kuchni zjawił się młody oficyalista, „namiestnikiem“ tytułowany, jedyny jej w gospodarstwie pomcnik, który oznajmił, że ci kupcy, którzy tu tydzień temu zajeżdżali, przybyli znowu i życzą sobie zobaczyć wełnę. Ucieszyła się tą wiadomością bardzo. Miała około dwustu owiec, z których co rok sprzedawała mniej więcej dziesięć pudów wełny. Był to jedyny grosz, który wpływał do jej kieszeni w miesiącach letnich, nie licząc nabiału i warzyw, których sprzedażą w najbliższem miasteczku opędzała potrzeby domowe. Przy zbliżających się żniwach, które znacznego wydatku na robotnika potrzebują, kupcy na wełnę byli jej niezmiernie pożądani. Zapomniała na chwilę o chlebie, serach, praniu, przywiązanym do kanapy Bolku i chorym na gardło Stasiu; z wielkim kluczem wyszła z domu i skierowała się ku spichrzowi, przy którego drzwiach oczekiwali na nią przybyli kupcy.
Jednokonny ich wózek stał przy bramie; za bramą i dziedzińcem widać było ogród warzywny, na którego zagonach pracowało kilka kobiet wiejskich. W pobliżu tych kobiet, na zagonie także, siedziała młodziutka dziewczyna w sukiennym tołubku, na który spadał gruby warkocz jasnych włosów; siedziała na zagonie i podnosiła głowę ku siedzącemu na płocie młodemu człowiekowi w myśliwskiem ubraniu. Młody ten człowiek miał na plecach fuzyą, i z wielkim ożywieniem o czemś rozprawiał. Pomiędzy dwojgiem młodych ludzi leżał wielki czarny wyżeł i ponsowemi czapkami świeciło kilkoro drobnych dzieci chłopskich.
Kirłowa, patrząc na ten dość daleki, ale wyraźnie widzialny punkt przestrzeni, uśmiechnęła się. W rozmawiającej i dziecięcym drobiazgiem otoczonej parze poznała najstarszą córkę swoję i młodego Witolda Korczyńskiego. Nie miała jednak czasu przypatrywać się im długo; z ciężkością wielkim kluczem spichrz otworzyła,