Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 176.jpeg

Ta strona została przepisana.

Za nim, na ganku, widać było zieloną, złotym galonem oszytą czapkę i trochę hardą, a trochę drwiącą, twarz młodego lokaja.
Dziewczyna z nieckami jak wryta stanęła, szeroko oczy i usta otwierając, i, żadne mrugania ani gęsta gospodyni domu poruszyć jej z miejsca nie mogły.
Ale Różyc zdawał się wcale nie spostrzegać kłopotu, którego był przyczyną i, twarzą ku wieszadłom zwrócony, bardzo powoli, z pomocą lokaja, paltot zdejmował. Potem zwrócił się ku gospodyni, która, milcząc ze zmieszania, rękę swą na powitanie podawała. Zrazu mniemać było można, że z niejaką przykrością przyjdzie temu wykwintnemu panu ścisnąć tę opaloną, widoczne ślady blizkich stosunków z kuchnią i praczkarnią noszącą, rękę kobiecą. Przed chwilą właśnie od dotykania worów z wełną przylgnęło do niej trochę białawego pyłu, a przy zakręcaniu wielkiego klucza w zamku śpichrza gwoźdź jakiś ją zadrasnął i pozostawił długą, czerwoną kresę. Jednak Różyc, nizko pochylony, złożył na tej ręce pocałunek, nie ceremonialny, ale długi i przyjacielski. Bardzo ładne i jeszcze różowe usta Kirłowej zarysowały pośród zwiędłej twarzy uśmiech serdeczny. Otworzyła drzwi bawialnego pokoju.
— Proszę wejść, kuzynku, bardzo proszę; tak cieszę się, że cię widzę... tak dawno u nas nie byłeś.
Widać było, że cieszyła się istotnie. Ale zaledwio przestąpiła próg pokoju, rumieniec znowu zalał jej twarz i czoło. Na kanapce, przed rozłożoną książką, siedział nadąsany, jak piwonia czerwony Boleś, z nogą do nogi kanapy przywiązaną. Ten okropny chłopiec, wyskakując przez okno, rozlał atrament i w kilku miejscach poplamił nim pomalowaną na czerwono podłogę. W dodatku, tuż przy jej tołubku znalazła się znowu Bronia, czarna rozczochrana Bronia, ze swemi utrapionemi tasiemkami od trzewików, które ciągnęły się po ziemi. Mniejsza już o te tasiemki, ale chłopca odwiązać trzeba, choćby dlatego, że siedzi na jedynem miejscu, na którem z gościem zasiąść ona może!
Pobiegła ku kanapie, przysiadła na ziemi i drżącemi trochę rękami rozwiązywała sznurek, który sama, z przebiegłością więziennego dozorcy, w mnóztwo węzłów tyła splątała. Różyc i tego jej kłopotu zdawał się wcale nie spostrzegać. Nachylił się do Broni, pytając: czy zdrowa? i dlaczego sobie czarnych oczu lepiej nie umyła? — a potem nawet wziął dziecko na ręce i, w oba miodem osmarowane policzki ucałowawszy, zwolna znowu na ziemi postawił.
Podniesienie tego małego ciężaru sprawiło mu widać zmęczenie, bo ręką powiódł po drgającem czole i głęboko odetchnął. Binokle opadły mu na piersi. Uśmiechał się do dziecka, ale wyraz oczu jego był smutny.
Nakoniec uwolniony z więzów chłopiec, czerwony i zawstydzony, w kształcie ukłonu szasnął przed gościem nogami, z pokoju wypadł i drzwi za sobą ze stukiem zatrzasnął. Różyc, trzymając ciemną rączkę dziewczynki, zwrócił się do Kirłowej: