Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 179.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Czy nie mogłeś uniknąć tej epidemii? Zkąd ją wziąłeś? Nigdyś mi jeszcze o tem nie mówił?
— Bardzo prosto — odpowiedział. — Pojedynkowałem się, i byłem raniony w taki sposób, że cierpiałem okropnie... Z początku zadawano mi znaczne dozy narkotyku dla zmniejszenia bolów, a potem już do niego przywykłem... Jedyne to już wyjście, przez które uciekam od ciężkiej nudy, od upadku sił i może jeszcze od... czegoś podobnego do rozpaczy!
Przykrył binoklami oczy, w których przebiegły gorączkowe błyski. Ona słuchała go ze zdziwieniem i ciszej niż wprzódy wymówiła:
— Pojedynkowałeś się: Jezus, Marya! I to więc prawda, że pojedynkowałeś się! Z kim? o co?
Z ostrym, nerwowym śmiechem gość odrzucił plecy na tylną poręcz kanapy. Po drgającem czole i dokoła śmiejących się ust przebiegła mu błyskawica cynizmu, gdy odpowiedział:
— Z kim? Mniejsza o to! O co! Wiesz? o ścierkę!
Kirłowa obie dłonie do głowy podniosła.
— A niechże dyabli wezmą ten wasz wielki świat, na którym rosną takie szkaradzieństwa i takie trucizny! Wolę ja już być głupią parafianką, gęsią, owcą, a takiego wielkiego świata nie znać!
— I masz słuszność, — krótko odrzekł Różyc.
Słowa te ułagodziły ją w mgnieniu oka. Z powagą mówić zaczęła:
— Ponieważ, kuzynie, zwierzyłeś się przede mną ze wszystkiem, uważałabym się za podłą, gdybym ci pobłażała i przytakiwała...
Urwała i zmieszała się trochę, bo uczuła nagle, że w mowę jej wplątywać się zaczęły wyrażenia grube, które sama dla siebie za niewłaściwe uważała. Tych wyrażeń i pewnych szorstkich dźwięków głosu nabrała w ciągłej styczności ze służbą, z parobkami, z robotnikami, a tak przytem była żywą, że uniknąć ich nie mogła nawet wtedy, kiedy tego najbardziej chciała.
— Jak wprzódy w swoim domu, tak teraz w swojej mowie, coś nieeleganckiego spostrzegłaś, prawda? — zapytał przybyły.
Zarumieniła się znowu trochę, ale wnet, od siebie myśl odwracając, z zamyśleniem wymówiła:
— Dziwna rzecz! Jesteś jednak i dobry i rozumny... To tak zupełnie wygląda, jakby w jednym człowieku było dwóch ludzi...
Różyc w rękę ją pocałował.
— Powiedziałaś jak filozof. Widzisz, to ta dwoistość jest kluczem do odgadywania wielu na świecie zagadek...
Splotła ręce na kolanach i kołysała głową w obie strony.
— Wiesz co, kuzynie? — zaczęła, — zdaje mi się, że byłbyś daleko szczęśliwszym, gdybyś się tak bogatym nie urodził.
— Albo — przerwał — gdybym się był urodził bardzo głupim.
— Jakto? — zapytała.
— Zgadnij — zażartował, i z ciekawością na nią patrzał.
Przez chwilę myślała.