Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 184.jpeg

Ta strona została przepisana.

matki i odpowiedzi malca, wypowiadane głosem tak od ochrypnięcia cienkim, że podobnemi one były do najpiskliwszych tonów zepsutego fieciku. Trzask ognia, stuk siekiery, pluskanie wody, głosy kuchennych dziewek dochodziły tu przez wązką sień z drugiej połowy domu.
Na dworze pogoda stawała się cichszą i jaśniejszą. Wiatr ustawał, chmury rozbiegały się szybko we wszystkie strony nieba; przez gęste, wysokie bzy przedarł się promień zachodzącega słońca i pozłocił kwitnące na oknie skromne fuksye i róże.
Czy ten wysoki i chudy człowiek, w wytwornem ubraniu, z ufryzowanemi włosami nad wyłysiałem czołem i wiszącemi u piersi binoklami w złotej oprawie, wsłuchywał się w odgłosy tego małego domu i odgadywał z nich owo życie, które w nim płynęło wiecznie tym samym, pracowitym i skromnym, potokiem? Czy nasuwało mu ono porównania, uwagi, myśli tak dotąd nieznane, jak nieznany dla niego był cały rozległy rząd podobnych istnień?
Wydawał się głęboko zamyślonym w chwili, gdy Kirłowa, wracając do małej bawialni, w zakłopotaniu swem zapomniała nawet o zamknięciu drzwi sypialnego pokoju. Nie mysślała już także o przedmiocie przerwanej przed kilku minutami rozmowy.
— Syn mi zachorował — ze zmartwieniem rzekła, — gardło ma słabe. W przeszłym roku dostał tak silnego zapalenia, że doktora wzywać musiałam. Lękam się, aby znowu nie było to coś złego, i kazałam Rózi, aby lipowego kwiatu przygotowała.
Trwoga i zgryzota czyniły twarz jej daleko starszą, niż była przed kwandransem. Rózyc rękę do niej wyciągnął.
— Biedna ty moja kuzyneczko! — rzekł; — ileż ty mieć musisz pracy, trosk i zmartwień z tym małym mająteczkiem, z dziećmi...
Do głębi ujęta, usiadła obok niego na kanapie, policzek oparła na dłoni i o wszystkiem, co ją obchodziło, mówić zaczęła. Rada może była, że znalazła w krewnym współczującego jej powiernika. Opowiadała mu, jak przed laty dwunastu, we cztery lata po wyjściu za mąż, spostrzegłszy, że w Olszynce wszystko szło bez żadnego ładu i dozoru i że blizka groziła im ruina, wzięła się sama do gospodarstwa i interesów. Dla kobiety była to rzecz niezwykła, ale nie święci garnki lepią. liczyła się u sąsiadów i sąsiadek, szczególnej u Korczyńskiego i Marty; z każdym rokiem przybywało jej energii i umiejętności: i jakoś to poszło i idzie, wcale dobrze nawet idzie; tylko z wychowaniem dzieci bieda.
— Pięcioro — mówiła, — pomyśl tylko, kuzynie, na tym kawałku ziemi, który około tysiąca rubli dochodu przynosi... Trzebaż to wykarmić, ubrać i czegokolwiek nauczyć.
O edukacyi córek już ani marzyła. Sama je nauczyła, czego mogła, a zresztą niech dobremi gospodyniami będą! Ale synów kształcić pragnęła i do szkół ich oddała, marząc, że jeden z nich gospodarzem na ÓOszynce zostanie, a drugi w świat, z zawodem jakim pójdzie. Ale szkoły drogo kosztują. Biedna matka czasem sobie włosy z głowy wydziera, przemyśliwając: czem i jak za nich zapłaci? Dotąd znajdowała źródła i środki, ale nie jest pewna, czy tak do