Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 185.jpeg

Ta strona została przepisana.

końca będzie. Lada niepowodzenie, lada klęska w gospodarstwie: a jej najdroższe nadzieje przepadną! Tymczasem robi co może, i gdyby tylko Bolek większej ochoty do nauki nabrał, a Staś tak często nie chorował... Ot, jaka bieda! jeden zdrów, ale nie bardzo zdolny; drugi zdolny i chętny, ale słabego zdrowia.
Wszystko to opowiadała z policzkiem na dłoni opartym i gęsto, gęsto w tej chwili, zmarszczkami okrytem czołem. Końce jej ładnych ust opuszczały się czasem w dół, rzucając na dolną część twarzy dwie głębokie brózdy.
— Ile ty lat masz, kuzynko? — zapytał wpatrujący się w nią ciągle Różyc.
— Trzydzieści cztery — z niejakiem zdziwieniem odpowiedziała.
— Czy wiesz o tem, że kobiety w twoim wieku i tak jak ty urodzone używają jeszcze życia na własną rękę, błyszczą w świecie, chwytają w locie różowe godziny wesołości i szczęścia?
Niedbale kiwnęła ręką:
— Mniejsza o to! inne ja rzeczy mam na głowie...
I dalej jeszcze opowiadałaby o swoich biedach i nadziejach, gdyby Różyc jej był nie przerwał.
Powoli, z przestankami, bo znużenie ogarnia i go już poczynało, mówić jej zaczął o zupełnej swojej niezdatności do osobistego zarządzania Wołłowszczyzną; o tem, że nie podobna mu w tych stronach osiedlić się stale; że pragnie i potrzebuje koniecznie kogoś do zarządzania majątkami, i chciałby, aby tym kimś był mąż jej, Bolesław Kirło.
Układ ten — mówił — byłby korzystnym dla stron obu. Wołłowszczyzna pod zarządem życzliwego krewnego zaczęłaby prosperować i większe dawać dochody; krewny zaś otrzymywałby za pracę wynagrodzenie, które-by znakomicie podniosło pomyślność jego rodziny: parę tysięcy rocznej pensyi, tantyema od zwiększających się dochodów i inne różne zyski, które teraz on, Różyc, leni się przypominać sobie i wyliczać...
Po chwili dodał: — Jeżeli nic przeciwko takiemu układowi nie masz, droga kuzynko, pomów o nim z mężem. Niech przygotuje kontrakt, umowę, czy tam coś podobnego, i przywiezie mi do podpisania. Za parę miesięcy będzie mógł objąć rządy majątków od teraźniejszego rządcy, który stał się zupełnie już niemożliwym.
Kirłowa słuchała z uwagą; potem dość długo milczała i myślała. Widać było, że perspektywa wskazana jej przez krewnego uśmiechała się do niej prawie rajskim powabem. Odpocząć po kilkunastoletniej ciężkiej pracy, gospodarstw o w Olszynce ulepszyć, synom i młodszym córkom staranne wychowanie zapewnie, — co za złote marzenie! Niczego nad to na ziemi nie pragnęła. Ale po długim namyśle wyraz głębokiego smutku twarz jej pokrył. Głową przecząco wstrząsnęła.
— Dziękuję ci — zaczęła zcicha, — dziękuję, ale to być nie może... Ja... ja nigdy nie zgodzę się na to...