Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 188.jpeg

Ta strona została przepisana.

dza się często. Zresztą, najlepiej po prostu mówić: Gdzie dyabeł nie może, tam babę pośle... Zobaczysz, że ja cię namówię...
Przy drzwiach jeszcze, ściskając mu rękę, mówiła:
— Jak tylko złapię swobodną godzinę, sama do ciebie przyjadę, i znowu o tem pomówimy. I jeszcze coś na myśl mi przyszło. Jeżeli chcesz dla Wołłowszczyzny prawdziwie dobrego rządcy, zrób tę propozycyą Korczyńskiemu. To, to ale! Doskonały gospodarz, jak wół pracowity i perła uczciwości — mówię ci, perła... spróbuj...
On niedbale machnął ręką. Widać było, że śpieszył się z odjazdem i że wszystko na świecie obchodzić go przestawało; ale Kirłowa zbiegła z ganku i przy stopniu karety, zgrabnym ruchem uczepiwszy się jego ramienia, szepnęła mu jeszcze do ucha:
— Myśl o tem, co mówiłam ci o Justynie. Kpij z cioci księżny i ze wszystkich światowych głupstw! Łajdactwo cię nie uszczęśliwiło, spróbuj poczciwego życia!...
Jakkolwiek zobojętniały i znużony aż do bezsilności, zaśmiał się gość połową drgających ust.
— Oto co znaczy prawdziwie rzeczy po imieniu nazywać! Dobrze: przyjedź do Wołłowszczyzny; o wszystkiem pomówimy.
Zaledwie karetka wytoczyła się za bramę, Kirłowa do domu wpadła, w kuchni i izbie czeladnej kilka rozporządzeń wydała i pobiegła do pokoju, w którym znajdowali się synowie. Tam trafiła na gwarną scenę. Swawolny Boleś i niedomagający Staś zawzięcie bawili się z najmłodszą siostrą, strasząc ją niby tupaniem nóg i hukaniem nad samemi jej uszami; ale, z tołubka swojego rozebrana i więcej niż kiedy rozczochrana, Bronia znała się dobrze na podobnych żartach i, udając tylko, że się lęka, z zanoszącym się śmiechem w różne kąty uciekała. Naprawdę przelękły się tylko siedzące w kotuchach (kojcach) kury, — które, przecież stanowisk swoich nie opuszczając, z postawami pełnemi powagi, wniebogłosy gdakały. Uspokojona trochę o syna, — boć nie mógł czuć się bardzo chorym, skoro bawił się tak wesoło, — Kirłowa kupców do bawialnego pokoju wprowadziła i po krótkiej jeszcze z nimi sprzeczce prędko, z niejakim nawet rozmachem pióra, umowę napisała, zadatek pieniężny wzięła i, chwilę jeszcze bardzo grzecznie o urodzaju i cenach na zboże porozmawiawszy, na ganek wyszła.
Na dworze zimny wiatr, przez dzień cały szalejący, zupełnie ustał, powietrze było chłodne jeszcze, ale ciche i mniej ostre. Daleko, gdzieś na krańcu zaniemeńskich pastwisk, słońce zachodziło powolnie i jaskrawo, ulewą świateł napełniając przezroczysty gaj olchowy, zza którego rzadkich pni widać było pstrą trzodę, na przeciwległem wybrzeżu rzeki rozsypaną. Z wilgotnej łąki, która spływała ku szarzejącej w pobliżu wiosce, od wód stojących, których istnienie zdradzały jasno-zielone ajery i ciemne kołpaki łozy, dochodziło przeciągłe i coraz bliższe ryczenie krów. Ścieżką, która środkiem łąki biegła, od dworu do wsi, szła gromadka kobiet, które od pielenia ogrodów warzywnych powracały. Był to wijący się pośród zielonej przestrzeni sznur jaskrawych chustek kobiecych,