Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 193.jpeg

Ta strona została przepisana.

przed nim widmo czegoś, co niegdyś było żyjącem, znanem, może drogiem.
— Justyna!
Na dnie stłumionego jej głosu czuć było jakieś stłumione warczenie.
— Co, ciotko?
— Gdzie ty byłaś?
Młoda panna odpowiedziała spokojnie:
— W Bohatyrowiczach.
— A któż ci dał... to?
Ciemnym pomarszczonym palcem wskazywała bukiet, jeszcze od niego nie odrywając wzroku. Tym razem Justyna głowę nad więzią roślin pochyliła.
— Jan Bohatyrowicz — ciszej odpowiedziała.
Jakby ją to nazwisko w pierś uderzyło, Marta wyprostowała się i, ze szczególnem połączeniem śmiechu i tego samego, co wprzódy, stłumionego, warczenia, wybuchnęła:
— Cha, cha, cha! No, to już u nich familijne! Wiecznie bukiety wiążą, a co który zwiąże, to miotła. Istna miotła! Widywałam ja niegdyś takie bukiety często, a ten do tamtych podobny jak dwie krople wody. Ależ pachnie, aż po całej sali się rozeszło! Znałam ja niegdyś i te zapachy... Uf! nie mogę...
I nie mogła już wstrzymać się, zakaszlała; pomarszczone jej czoło nabiegło krwistym rumieńcem. Z tym rumieńcem na czole i, krztusząc się jeszcze, wymówiła znowu:
— Justyna!
— Co, ciotko?
Stała teraz przed siostrzenicą swą prosta i ciężka, podobna do słupa, stojącego na wielkich, w kwieciste pantofle obutych stopach, i wprost jej w twarz ostro patrzyła. Po chwili palec wskazujący na wysokość twarzy swej podniosła i poruszyła nim w powietrzu prawie groźnie.
— Cóż ty sobie myślisz, panienko?... — zcicha zaczęła. — Może myślisz, że jednym ludziom Pan Bóg daje serca, a drugim kamienie?... Pewno tak myślisz, ha? U ciebie serce, bo ty panienka, a u niego kamień, bo to chłop, ha? Pobaw się z kamuszkiem, pobaw się! co to szkodzi? Z nudy, z melancholii. Na pociechę po pańskich karmelkach chłopskie miotły, póki tymczasem Pan Bóg znowu jakiego panicza nie ześle, ha?
W ten sposób mówiłaby może dłużej, ale do sali wbiegł lekki, strojny, głośno śmiejący się podlotek, i z radosnem błyskaniem oczu przylgnął cały do niej, jak blady motyl do ciemnego słupa.
— Otóż i postawimy na swojem! Otóż ciocia będzie musiała z doktorem porozmawiać! Już go Widzio tu prowadzi!
W salonie słyszeć się dały kroki dwu mężczyzn, z pokoju pani Emilii ku sali jadalnej zmierzające. Marta, jak wybuchającą miną podrzucona, porwała się z miejsca i, przesadziwszy kilku susami salę, wpadła we drzwi do dalszych pokojów wiodące. Za nią