Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 194.jpeg

Ta strona została przepisana.

biegła Leonia, a potem i Witold, który, doktora w salonie pozostawiwszy, próbował jeszcze ciotkę dogonić i do zamiaru swego namówić. Ale Marta, pochylona, piętami suknię wysoko za sobą podrzucając, z głośnym tętentem stóp, przebiegła parę pokojów, w których parę krzeseł, na drodze jej stojących, przewróciła, aż wpadła na dość długi korytarz, u którego końca znajdowała się śpiżarnia. Biegnąc już, wydobyła z kieszeni wielki klucz, który, dopadłszy drzwi spiżarni, drżącą z pośpiechu ręką w zamku obracać zaczęła. Oddychała przytem głośno i coś po cichu mruczała. Ale tu dopędziła ją Leonia, i zdyszana także za suknię ją pochwyciła.
— Ciociu! — zabrzmiał na cały korytarz cienki i prawie plączący głos podlotka — ja cioci śliczne pantofle wyszyję! ja ciocię codzień tak wycałuję... tylko proszę...
Marta odwróciła się i, wątłą dziewczynkę nad ziemię uniósłszy, namiętnemi pocałunkami jej włosy, oczy i usta okryła. Zarazem do wnętrza spiżarni ją wciągnęła, prawie wniosła, drzwi za sobą i za nią z trzaskiem na klucz zamykając. Dopadł do nich teraz i Witold.
— Ciotko! — zawołał — proszę iść do doktora!
Pod ściągniętemi brwiami oczy mu gniewnie już błyskać zaczynały. Ale we wnętrzu spiżarni słychać było wiele naraz odgłosów i śmiech, całusy, brząkanie szklanych naczyń. Widocznie w fortecy tej bawiono się wybornie. Z czołem do drzwi przyciśniętem, Witold zawołał:
— Czy ciocia nie zrobi tego, o co proszę?
Za drzwiami głos gruby, ale w tej chwili miękki i pokorny, mówić zaczął:
— Kotku ty mój, robaczku, złoty, miły! Nie trzeba, słowo honoru, mnie nic nie trzeba... Czyż ja mogę komu ambaras jaki robić i sobą ludziom głowy kłopotać?... Nie gniewaj się na mnie, mój mileńki! Może chcesz co przekąsić?... Serek mam doskonały i świeże powidła. Chcesz? ha? to chodź do nas!
— Niechże ciotka otworzy!
Po chwili wszyscy troje znajdowali się w spiżarni. Ileż chwil, odkąd tylko pamięcią sięgnąć mogli, przepędzili oni wtem miejscu, z tą wyniosłą, gderliwą i często szyderską kobietą, która ich tu całowała, na ręku nosiła, przysmakami najrozmaitszemi karmiła, czasem tak,„pasła,“ że aż potem chorowali: a ona doglądała ich znowu, leczyła, drżąc o nich tak, że aż gorączkowe rumieńce żółte policzki jej paliły — a do snu i dla rozrywki śpiewała im grubym głosem owe stare pieśni, które zdala od dworu unosiły się nad polami...
Wcale co innego działo się w sypialni pani Emilii. Błękitny pokój w nocy napełniała błękitna lampa, u sufitu zwisająca, światłem do księżycowego bardzo podobnem. Oprócz tej lampy do późna zwykle paliła się tam jeszcze jedna, tuż przy łóżku pani Emilii umieszczona i czytającej Teresie przyświecająca. Codziennie, do późna, Teresa czytywała głośno powieści, pamiętniki, podroże,