Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 195.jpeg

Ta strona została przepisana.

w trzech językach pisane, bo ta mizerna, podstarzała panna, z twarzą, przypominającą zwiędłą różę, i z chorobliwie erotycznym wyrazem ust i oczu, wcale dobrze znała trzy obce języki. Tej nocy książką, którą czytały, była podróż po Egipcie. Tyle naczytały się razem o wszystkich krajach Europy, że od niejakiego czasu powędrowały już dalej, do innych części świata. Egipt podobał się pani Emilii do tego stopnia, że obudził w niej uczucie niewysłowionej tęsknoty. Wszystko, co o nim czytała, było tak nowem, uderzającem wyobraźnię, ponętnem! Czemuż nie urodziła się w Egipcie?! Byłaby tam najpewniej szczęśliwszą. Zarzuciła nad głową szczupłe ramiona, wzdychała; oczy jej zdawały się rozszerzać, powiększać. Przerwała na chwili czytanie.
— Jak myślisz, Tereniu? Ja-bym tam pewno mogła wiele chodzić, ruszać się, żyć, kochać!
— O, tak! — odpowiedziała Teresa; — jakże tam ludzie, wśród takiej natury i takich widoków, gorąco kochać muszą!
I jej blade źrenice, w daleki punkt utkwione, napełniły się także marzeniem. Stanął przed niemi wysmukły Fellah, z oliwkową cerą, które usłyszeć Terenia zawsze pragnęła, a których nigdy nie słyszała.
Na świecie już świt błękitny zamieniał się w dzień biały, kiedy Teresa, długo i gorąco ucałowawszy panią Emilią, odeszła do sąsiedniego pokoiku, w którym sypiała. Ale zaledwie, długiem czuwaniem zmęczona, połknęła parę codziennych pigułek i ułożyła się do snu, zaledwie przed usypiającym jej wzrokiem zjawił się i przemówił do niej o w oliwkowy Fellah, zbudziło ją i z łóżka zerwało wołanie pani Emilii. Było to wołanie tak żałosne, że prawie bosa, w narzuconym na prędce szlafroku, wbiegła do sypialni, którą jeszcze księżycowym blaskiem oświecała błękitna lampa. W tym łagodnym blasku pani Emilia wiła się na pościeli w męczarniach silnego ataku nerwów. Dusiła się, śmiała i razem płakała, obu dłońmi przyciskała serce, które biło tak, że o parę kroków uderzenia jego słyszeć można było. Oprócz tego wszystkiego, kaszlała jeszcze i czuła kłócie w piersi.
Może to nie był tylko atak nerwowy, ale także skutki przeziębienia i zgryzoty. Przed dwoma bowiem dniami Witold uprosił ją, aby przeszła się z nim po ogrodzie. Wahała się długo, ale, usilnym prośbom syna oprzeć się nie mogąc, poszła. W czasie przechadzki użalała się przed nim na swoje smutne życie; zapomniała, że już długo chodzi i że rosa padać zaczyna. Przytem, syn nie okazał jej dość współczucia, na skargi jej odpowiadał milczeniem, i to ją zgryzło, bo raz jeszcze dowiodło, że nikt, nawet własne dziecko, ani zrozumieć, ani kochać jej nie umie. A potem znowu ten Egipt!... Słowem, dawno już nie cierpiała tak dotkliwie, jak teraz.
Teresa straciła zrazu przytomność; od toalety do szafki biegając, rozbiła flakon z perfumami i flaszkę z lekarstwem, ale, co pewna, to, że zupełnie zapomniała o sobie i ze współczuciem gorącem, z gorliwością nieopisaną poiła i karmiła chorą różnemi zarad-