Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 197.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Suknia dobra — zaszeptała chora, — ale kokarda zmięta i buciki brzydkie.
Oczami dała znać córce, aby pochyliła się nad nią, i w czoło ją pocałowała.
— Nie trzeba, aby moja córka była gorzej ubrana od Darzeckich... które stroją się...
W tej chwili na pochylonej ku niej głowie córki spostrzegła coś takiego, co ją tak przeraziło, czy podnieciło, że dość prędkim ruchem podniosła się i na łóżku usiadła.
— Loki rozfryzowane! — jęknęła.
A potem śpiesznie do Teresy mówiła:
— Moja Tereniu, niech Zofia co najprędzej przypnie Leoni świeżą kokardę i włoży jej na nogi warszawskie pantofelki... Ale z włosami? co tu robić z włosami?
— Zwiążę je wstążką! — zaproponował podlotek.
— Cóż robić! zwiąż wstążką — odpowiedziała matka. — Tylko — dodała, — żeby wstążka tego samego koloru była co kokarda...
Kiedy Leonia odbiegła, zdala już i głośno panny służącej przywołując, chora ruchem zmęczenia i nadzwyczajnej słabości osunęła się znowu na pościel i ledwie dosłyszanym głosem poprosiła:
— Moja Tereniu, pilnuj tylko, aby nikt tu nie przychodził, nikt a nikt... Nie mogę teraz znieść najmniejszej fatygi... Poczytaj trochę o Egipcie... tylko nie głośno czytaj.
W błękitnej sypialni Teresa stłumionym głosem czytała francuzkie podróże po Egipcie; chora czytania tego słuchała w bezwładnej nieruchomości. Po salonie przechadzało się dwóch mężczyzn, których wysokie postaci rozmijały się wciąż z przechadzającemi się także trzema niedorosłemi panienkami. Darzeckie i córka Korczyńskich, trzymając się pod ręce, chodziły wyprostowane i mierzonemi kroki; ale nad ich sztywnemi postaciami, rogi gorsetów zdradzającemi, małe utrefione głowy bardzo ruchliwie zwracały się ku sobie, w bardzo ożywionej pogadance.
W rogu salonu, z otwartą książką w ręku, siedział Witold; ale nie czytał, tylko bystrym, uważnym i coraz chmurniejszym wzrokiem wpatrywał się w ojca i z kolei w siostrę. Widać też było, że przysłuchywał się pilnie rozmowom przez te dwie osoby prowadzonym. Istotnie, zaciekawiającą była zmiana, która zaszła w ruchach, fizyognomii i sposobie mówienia Korczyńskiego. Mogło się zdawać, że zmalał trochę i zeszczuplał, — tak nizko głowę pochylał i porywcze, rozmachliwe zazwyczaj, swe gęsta powściągał. Sposób, w jaki do szwagra przemawiał, powściągliwym był także, jakby starannym, a wyraz oczu i ust zdradzał wyraźną chęć przypodobania się i zjednania gościa; tylko, może właśnie ten umizg i ta staranność o stanie się przyjemnym Darzeckiemu pogłębiły grube fałdy jego czoła i policzków, a długie wąsy opadły aż na klapy płóciennego surduta, w którym przed chwilą zamierzał udać się w pole. Gość był doskonałem przeciwstawieniem pana domu. Wysoki, cienki, tak sztywny, że możnaby go wziąć za chodzący