Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 199.jpeg

Ta strona została przepisana.

Wtem, jak jasne motyle pomiędzy nagie ciernie, w rozmowę tę wpadły trzy panienki. Trzymając się pod ręce, drogę dwóm rozmawiającym mężom zabiegły i, na paluszkach wstecz przed nimi idąc, chórem srebrzystych głosików zaczęły:
— Papciu, kuzynki mówią, że salon nasz jest bardzo pusty i wcale nieładnie wygląda... I ja jestem tego samego zdania...
— Wujaszek mógłby już, doprawdy, nowe meble sprowadzić i lepsze dywany sprawić! — jednocześnie powtórzyły dwie niedorosłe córki Darzeckiego.
— U nas, na pensyi nawet, salon daleko jest piękniejszy, a ja-bym tak chciała, aby nasz był choć taki, jak tamten...
— Pomiędzy oknami powinny być lustra i konsole! — zadecydowały kuzynki.
— Papciu, mój papciu! proszę sprowadzić lustra i konsole! Doprawdy, mnie aż wstyd, że u nas takie nagie ściany, — żałośnie i prawie ze łzami, ojcu w oczy patrząc, wołała Leonia.
Benedykt patrzył, z pewnym rodzaju osłupienia, na te trzy śliczne istotki, aż krzyknął prawie:
— No, nie przeszkadzajcie nam rozmawiać! Lalkami wam jeszcze bawić się, a nie salony urządzać...
Panienki, trochę rozśmieszone, a trochę zagniewane, frunęły ku stronie salonu, w której siedział Witold. Pierwszy raz, z siedzenia swego nie powstając, wmieszał się on do ich rozmowy.
— Możebyś ty, Leoniu, mozaikowej posadzki i fresków na suficie chciała...
Nie dosłyszawszy gniewnej ironii, z jaką to wymówił, cmoknęła bledziutkiemi wargami tak, jakby czegoś smacznego skosztowała.
— Czemużby nie! — zawołała, — to prześliczne... ja to widziałam...
I prędko, z zachwyceniem takiem, że aż oczy jej błyszczały, opowiadała kuzynkom o wszystkich pięknościach, które czasem w wielkiem mieście widywała. Ale kuzynki daleko od niej więcej o tym przedmiocie mówić mogły: bywały przecież u ciotecznej swej babki, bardzo bogatej hrabiny, która-to właśnie skojarzyła małżeństwo pomiędzy ich najstarszą siostrą a swoim krewnym, niebogatym hrabią. O nim-to w tej chwili, o tym przyszłym zięciu swoim, mówił Darzecki Korczyńskiemu.
— Zrozumiesz to łatwo, kochany szwagrze, że, wchodząc do takiej rodziny, córka moja musi posiadać wyprawę odpowiednią przyszłemu otoczeniu i stanowisku, tak, sta-no-wis-ku. Tę sumkę właśnie, o którą z przykrością, z rzetelną przykrością, upominam się u ciebie, przeznaczamy z żoną na jej wyprawę...
— Tak wielką summę na wyprawę! — nie mogąc już powściągnąć się, potężnym głosem wykrzyknął Benedykt i, ręce szeroko rozpostarłszy, jak wryty stanął.
Ale zaraz musiał naprzód postąpić za gościem, który, ani na sekundę swych drobnych i poskrzypujących kroków nie zwalniając, uśmiechnął się i odpowiedział: