Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 200.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Nie całą, nie całą... połowę pewno... Cóż szwagier myśli? Srebra, futra, koronki i inne tam rożne kobiece fatałaszki — to są rzeczy kosztowne... bardzo kosztowne. Fortepian z Paryża sprowadzić musimy; żona moja chce, i ja się na to zgadzam, aby córka nasza miała fortepian własny: a kiedy już kupować, to coś pięknego, wykwintnego, doskonałego, tak, wy-kwint-ne-go i do-sko-na-łe-go! Prawda! Szwagier sam pewno przyzna mi racyą, najzupełniejszą racyą!
Czv pan Korczyński wszystkim koniecznym potrzebom, przez szwagra wymienionym, racyą przyznawał! — sam on tylko wiedzieć mógł o tem; ale to pewna, że z pozoru wyglądał na osłupiałego i całkiem pognębionego człowieka. Milczał, myślał, ze spuszczoną głową długi wąs do połowy prawie w usta wpychał i zębami zawzięcie przygryzał, aż nakoniec zcicha wymówił:
— Możebyście w tym roku choć na połowie tej summy poprzestali?... kilka tysięcy mógłbym jeszcze jakimkolwiek sposobem dostać, ale kilkanaście, odrazu...
Uderzył się w czoło tak silnie, aż po całym salonie rozległo się jakby klaśnięcie z bicza, a po wązkich ustach Darzeckiego przebiegło drgnienie niesmaku. Jednak tym samym co wprzódy głosem zaczął znowu:
— Niepodobna, kochany szwagrze, tak, nie-po-do-bna! Oprócz wyprawy córki mamy inne potrzeby i wydatki, a sam przyznasz, niezawodnie to przyznasz, że czasy teraz są ciężkie, bardzo ciężkie...
— Niech dyabli wezmą takie czasy! — coraz trudniej w tonie delikatności utrzymać się mogąc, wykrzyknął Benedykt; ale zaraz, głos zniżając i nader uprzejmie, dodał: — Szwagierek przynajmniej na ciężkie czasy wyrzekać nie możesz...
— Kto wie? — ze sfinksowym uśmiechem i melancholijnem spojrzeniem w dal, zaczął Darzecki, — tak, kto wie...
Znowu w rozmowie dwu mężczyzn ta sama co wprzódy zaszła przeszkoda. Trzy panienki drogę im zabiegły i, na paluszkach przed nimi idąc, z oczami ku Korczyńskiemu wzniesionemi, chórem zaszczebiotały:
— Papciu! wujaszku! wpadłyśmy na wyborny, doskonały pomysł!
— Śliczny pomysł! — wzbił się nad inne głos Leoni. — Niech papcio sprowadzi cztery posągi, koniecznie cztery: dwa pomiędzy oknami staną, a dwu po rogach salonu!...
— Teraz modnie salony posągami ubierać...
— U nas na pensyi są posągi, wprawdzie gipsowe, ale to nic nie szkodzi... zawsze to bardzo zdobi salon... Mój papciu, mój złoty, proszę, do naszego salonu sprowadzić cztery posągi, choć gipsowe...
Budząc się z nowego osłupienia, Benedykt krzyknął prawie:
— Zwaryowałaś, Leoniu, czy co? Ruszaj mi zaraz z drogi i rozmawiać nie przeszkadzaj!
Znowu z tem samem połączeniem śmiechu i obrazy podlotki frunęły w inną stronę salonu, i znowu Witold, którego oczy iskrzyły się pod ściągniętemi brwiami, do siostry przemówił: