Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 204.jpeg

Ta strona została przepisana.

znajdujących się w blizkości osowieckiego dworu, i niezmiernie się do tej roboty zapalił. Znalazł już nawet jakiś od rdzy podziurawiony pałasz i kilka monetek, ze szwedzkiemi napisami.
— Zadziwiająco zdolny... wielostronnie utalentowany młodzieniec... genialny, tak, powiedzieć można... ge-nial-ny!
Te pochwały, synowcowi jego oddawane, nie zdawały się bardzo Benedykta uszczęśliwiać; słuchał ich z trochę posępnym, a trochę żartobliwym wyrazem twarzy.
— Szkoda tylko — zauważył, — że do gospodarstwa to już, jak się zdaje, najmniejszego talentu nie posiada.
— Cóż szwagier chce? — z niezwykłem ożywieniem ukochanego siostrzeńca żony bronił Darzecki. — Cywilizacya ma swoje prawa. Jest to chłopak ucywilizowany, tak, wysoko nawet ucy-wi-li-zo-wany. Przytem, artysta! Czy podobna wymagać, aby go te rzeczy... te małe i niziutkie rzeczy interesowały?...
— Kiedyż-bo — zarzucił Benedykt, — on podobno i nic nie maluje teraz...
— A nie, nie! Szkoda, tak, nieodżałowana szko-da! Ale inaczej być nie może... Artyście trzeba wrażeń, swobody, ciągłych widoków piękna... Gdzież on to wszystko tu znaleźć może? Przytem, pomiędzy temi oborami, stajniami, parobkami etc., etc., czuje się on przygnębionym, poniżonym, unieszczęśliwionym...
Rozmowa ta o synowcu, zamiast łagodzić, wzmagała jeszcze wzburzenie i rozdrażnienie Benedykta.
— A, na miłosierdzie boskie! — zawołał; — czy to ziemia jest rajem, żeby od niej wszystkiego dobrego wymagać było można! Czegóż ten gagatek więcej od losu żąda? Ma majątek, talent, matkę, która za nim świata nie widzi, młodą i śliczną żonę, tak w nim rozkochaną, że aż czasem ludzi śmieszy...
Na ganku już stojąc, w płaszczu jakiegoś przedziwnego i zapewne bardzo modnego, kroju, zlekka na ramiona zarzuconym, Darzecki pochylił się ku uchu szwagra tak, jakby to czynił posąg, i szepnął:
— Nie mów tylko nic o jego żonie! Ładna i dobra kobiecina... koligatka przytem i nie biedna... ale zdaje się... że Zygmusia już znudziła... Cóż szwagier chce! Natura artystyczna! Nudzi go to, co posiada; pragnie tego, czego nie ma...
Z temi słowami i przy odgłosach pożegnalnych całusów panienek wsiadał do powozu. Korczyński zawołał z ganku na stajennego chłopca, aby mu konia siodłano i szerokiemi krokami, wąs na palec motając, do salonu wrócił. Musiał jeszcze przed wyjechaniem w pole z synem się rozmówić. Innym razem może-by tę rozmowę na później odłożył, polu i odbywającym się śród niego robotom pierwszeństwo dając. Ale teraz, świeżo nań spadłą troską rozjątrzony, musiał wypowiedzieć synowi niezadowolenie, które mu ten syn właśnie sprawiał.
— Witold! — zawołał od drzwi salonu, — czemuś to nie był łaskaw porozmawiać trochę z wujem i na ganek go przeprowadzić?
Młodzieniec, który, plecami do salonu zwrócony, stał przed