Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 205.jpeg

Ta strona została przepisana.

jednem z okien, powoli zwrócił się ku ojcu, ale przez chwilę nic nie odpowiadał. W delikatnych i ruchliwych rysach jego malował się niepokój.
— Dlaczego obchodzisz się z wujem, jak gdyby to był twój koleżka, z którym wolno ci rozmawiać lub nie rozmawiać, być grzecznym albo niegrzecznym? Dziesięciu słów do niego nie przemówiłeś; gdy odjeżdżał, ukłoniłeś, mu się zdaleka i nie wyszedłeś nawet do przedpokoju, aby mu pomódz do włożenia płaszcza? Czy dla tego tak postępujesz, że jest to człowiek, którego ja łaski potrzebuję? który jednem swojem słowem może mnie teraz z największego kłopotu wybawić? Czemuż nie odpowiadasz?
Zygmunt nie odpowiadał, ale nie przez nieśmiałość: owszem, mnóztwo wyrazów cisnęło mu się na usta, które kilka razy zadrżały, otworzyły się i zamknęły znowu. Głębsze jakieś uczucie, niż nieśmiałość, wstrzymywało go od mówienia. Powieki miał spuszczone, ale gdy na ojca wzrok podniósł, w oczach jego drgał wyraz głębokiego żalu i dręczącego wahania.
— Czemuż nie odpowiadasz? Czyś oniemiał? — krzyknął już Benedykt.
— Nie chciałbym, ojcze, rozgniewać cię i zmartwić.
Benedykt gniewem wybuchnął:
— Facecya! jużeś to zrobił! Rozgniewałeś mnie i zmartwiłeś; a teraz przynajmniej powiedz: dla czego tak postępujesz z wujem?
Smutne dotąd oczy Witolda błysnęły; zwykłym sobie ruchem ręce w tył założył i, podnosząc czoło, prędko i dość głośno wymówił:
— Dlatego, mój ojcze, że dla pana Darzeckiego nie mam szacunku, a nigdy nie zniżę się do nadskakiwania człowiekowi, którego nie szanuję.
Zdumienie Benedykta granic nie miało; wpatrzył się w syna osłupiałemi oczyma i po chwili dopiero zdołał wymówić:
— A toż co? zkąd? dlaczego? Ale ani wiedział, ani pomyślał o tem, że natarczywemi pytaniami otwierał ujście wartkiemu potokowi i naciskał grunt przepojony ogniem.
— Dlatego — z kolei wybuchnął Witold, — że jest to pyszałek, sybaryta, samolub, niedbający o nic, oprócz własnej pychy i wygody, niewidzący dalej niż do końca swego nosa, który zadziera pod obłoki dla tego, że ma większy od innych majątek, ciotkę-hrabinę i stryjecznego brata, wzbogaconego nie wiedzieć w jaki sposób, zapewne potem i krzywdą bliźnich. Nietylko sam ludziom tego rodzaju sam nadskakiwać nie myślę, ale bolało mię... o! jak mię bolało, że ty, mój ojcze, nadskakiwałeś jemu i robiłeś się przed nim takim małym, pokornym...
Boleć go to musiało istotnie, bo i teraz ręką powiódł po czole, a wzrokiem twarz ojca omijając, gdzieś patrzył daleko. Ale u Benedykta zdziwienie przytłumiło wszystkie inne uczucia, nawet gniew.