Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 206.jpeg

Ta strona została przepisana.

— Patrzcie, jaki mi sędzia! — wymówił z przekąsem. — Jeszcze ci nie pora...
— Pora, ojcze — popędliwie przerwał chłopak, — zawsze pora i widzieć i mówić prawdę! Młody jestem, ale właśnie dlatego czuję, że mam prawo sądzić tych, których sposób myślenia i życia znajduje się w zupełnem sprzeciwieństwie ze wszystkiemi ideałami młodego, lepszego, mojego świata!
O takich rzeczach, jak ideały, lepsze światy i t. p., Benedykt od tak dawna już nie myślał, nie mówił i nie słyszał, że i teraz ominęły one organa jego słuchu, żadnego na nich nie czyniąc wrażenia. Głęboko wzamian dziwiło go i oburzało to, co syn jego powiedział o Darzeckim i o nim samym. Szwagra przywykł lubić i szanować, nie pytając wcale, za co go lubi i szanuje. Był mu wdzięczen istotnie za wieloletnie nieupominanie się o wypłacenie długu; nakoniec, obejście się Darzeckiego, jego wykwintność, koligacye, sam nawet sposób mówienia, imponowały mu nieco, bez własnej o tem jego wiedzy. Wszystko to było przyczyną, dla której słowa syna obudziły w nim przedewszystkiem zdziwienie; był przecież i rozgniewany.
— Raczysz więc mieć mi za złe — zaczął, — że byłem uprzejmym dla człowieka, który uszczęśliwił moję siostrę i mnie wyświadczał dotąd ważną przysługę?
— Nie uprzejmym, ojcze — zcicha poprawił Witold, — ale nadskakującym, pokornym...
— Głupiś! — rzucił Benedykt, którego jednak posępne źrenice zmąciły się przy słowach syna i na chwilę utkwiły w ziemi; — alboż ty znasz życie i jego konieczności? Zapewne, może z Darzeckim obchodzę się trochę... trochę inaczej, niż z innymi: ależ on prawie los nas wszystkich w ręku swych trzyma... Zresztą, szanuję go istotnie...
— Za co? — bystro wprost w oczy ojca patrząc, zapytał Witold.
Było to pytanie, którego Benedykt sam sobie nigdy nie zadawał, i które dlatego właśnie sprawiło mu wielką przykrość.
— Jakto za co? co, za co? jakie za co? Choćby za to, że jest dobrym mężem i ojcem i interesa swoje dobrze prowadzi!
— Czy jesteś pewien, ojcze, że choć to jedno dobrze czyni? A też oranżerye, wojaże, paryzkie fortepiany, stosunki z tym kapitalistą i za-chwia-nie równowagi?...
Ostatnie wyrazy chłopak wymówił z tak wybornem naśladowaniem układu ust i akcentu mowy Darzeckiego, że Benedykt odwrócił się na chwilę, by ukryć uśmiech, mimo woli wybiegający mu na usta. Bardzo jednak poważnie i z powracającym gniewem odparł:
— Głupiś? co ty tam znasz się na tem! Dlaczegóż przynajmniej kuzynek swoich bawić się nie starałeś? One chyba żadnych jeszcze ciężkich grzechów nie popełniły, za które czułbyś się w prawie wysyłać je do piekła?