Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 209.jpeg

Ta strona została przepisana.

go, ciężkiego, muskularnego, w krótką szarą siermięgę i wysokie zrudziałe buty, ubranego ciała. Z szerokich pleców tego wielkiego, niewinnie i gapiowato, zębami i oczami śmiejącego się chłopca sterczały dwie wysokie i suche linie, w grube sznury zaopatrzonych wędzideł.
— Julek! A co? — zawołał Witold, którego chmurna twarz rozpogodziła się w mgnieniu oka.
Ale wysoki chłopiec nie odpowiadał nic, tylko tajemniczemi gestami ręki i głowy przyzywał go ku sobie.
Witold kilku skokami znalazł się przy nim: a wtedy i on grubym szeptem mówić zaczął:
— Jeżeli Witold chce dziś na kiełby jechać, to proszę teraz, bo pod wieczór może deszcz spadnie...
— Dobrze! dobrze! ale czegóż ty, Julek, tak szepczesz i chowasz się za ścianę?
Rudy chłopiec wielką swoję głowę wtulił w ramiona, i z gapiowatym śmiechem zaszeptał znowu:
— A jakże! czy ja wiem? tak jak prawie sześć lat we dworze nie byłem... Może tu kto na mnie gniewać się będzie...
— A dlaczegóż czapki na głowie nie masz?
Z tą samą mimiką chłopiec odpowiedział;
— Czy ja wiem? we dworze? Może kto będzie gniewał się na mnie?
— Włóż zaraz czapkę i mów głośno, — zadyrygował Witold, i widać było, że go znowu coś w serce ukłóło.
Ale spojrzał na wędy i, zwracając się ku dziedzińcowi, zawołał:
— Mars! Mars!
Wielki czarny ponter wyskoczył z kuchni, przy której stali dwaj młodzieńcy.
— Chodźmy! — zawołał Witold.
— Chodźmy! — głośno już i raźnym gestem starą czapkę na ogromną czuprynę wkładając, powtórzył chłopiec w siermiędze.
Przez furtkę wbiegłszy do ogrodu, od starych klonów, długą ścianą stojących nad samym brzegiem wysokiej góry, szybko z niej zstępować zaczęli ku Niemnowi. Mars czwałował przed nimi.
— A gdzież Sargas? — zapytał Witold.
— Che, che, che! łódki pilnuje! — zaśmiał się towarzysz.
— W domu u was wszyscy zdrowi?
— A zdrowi, chwała Bogu!
— Już z pięć dni w okolicy waszej nie byłem.
— A jakże! już my mówili, że Witold może przestanie do nas chodzić, bo może Witoldu ojciec zabronił...
— Mnie nikt zabronić nie może przestawać z wami i być przyjacielem waszym! — oburzył się Witold.
Ale tym razem wszelkie przykre uczucie krótko w nim trwać mogło. Dzień był taki pogodny, upalny. Niemen u stóp wysokiej góry toczył się taki błękitny i złoty, a na brzegu stała łódka maia, w której wnet z towarzyszem usiądzie, aby na środek rzeki