Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 213.jpeg

Ta strona została przepisana.

o sobie, i wiedziała, że zawsze on coś miłego jej szepnie, zabawi ją, rezerwie, jakiemś wzruszeniem rozgrzeje.
Istotnie, na samym już wstępie przyjemnie ją rozczulił długiem i pełnem współczucia ubolewaniem nad stanem jej zdrowia, a potem rozśmieszył, ścigając przez dwa pokoje Teresę, którą dziś koniecznie chciał pocałować. Następnie, gdy pani Emilia wygodnie i miękko ułożyła się na ponsowym szezlągu, z udaną powagą oznajmił, że przywiózł ciekawą, dla panny Teresy szczególniej niezmiernie ciekawą, nowinę.
Obie kobiety z upragnieniem wpatrzyły się w niego; on zaś, z odpowiednią okoliczności mimiką, opowiedział, że przybywa z Wołłowszczyzny, której dziedzic, Teofil Różyc, zakochany jest po uszy w pannie Teresie, że wychwalał dziś jej figurkę, oczy, skromność, dobroć, że, słowem, kto wie, czy pomimo wszystkich różnic, majątkowych i innych, na seryo o niej nie pomyśli?... Dziś właśnie ma do Korczyna przyjechać, a Kirło pośpieszył z oznajmieniem paniom tej wizyty.
Usta pani Emilii drżały powstrzymywanym uśmiechem; ale Teresa to rumieniła się, to bladła na przemian; wszystkie nerwy jej twarzy drżeć zaczęły i oczy napełniły się łzami. Ze śmiechem i razem płaczem rzuciła się ku pani Emilii, przysiadłszy na ziemi, kolana jej ucałowała i z pokoju drobniejszym jeszcze niż zwykle kroczkiem wybiegła. Kiedy salon i przedpokój przebiegała, można-by ją było wziąć za istotę nieprzytomną; jednak spotkanego lokajczyka zdyszanym głosem o Martę zapytała, a usłyszawszy, że ta znajduje się w swoim pokoju, jak wicher wschody przebyła i do starej panny wpadła.
— Moja pani, moja złota, moja najdroższa, proszę mi na dziś swoich liliowych kokard pożyczyć! — wyjęczała, obejmując Martę.
— Pfuj! zgiń maro, przepadnij! Toś mię dopiero przestraszyła! Któż to widział z takim impetem wpadać! — ofuknęła stara panna. — Na co ci te kokardy? owszem, pożyczę, ale na co ci dziś kokardy?
— Trzeba, trzeba. Podobno mi w nich do twarzy... Pan Orzelski i pan Kirło mówili, że mnie w nich było do twarzy...
— Cóż to? czy konkurent jaki przyjeżdża? — dostając z szuflady żądany przedmiot, zapytała Marta.
— Może i przyjeżdża! — z figlarnem mruganiem i kręceniem głową odpowiedziała Teresa.
A gdy dwa jedwabne łachmanki znajdowały się już w jej ręku, stanęła przed małem, na ścianie wiszącem, lusterkiem i poczęła niemi, sobie włosy i stanik przyozdabiać. Oprócz tego układała na głowie warkocz i brzeg stanika odchylała w ten sposób, aby zza niego ukazywała się jaknajwięcej szyja, w samej rzeczy niepospolicie ładna. Ta głowa, w brzydkim zrudziałym warkoczu, i twarz, która.kształtem i barwą przypominała uwiędłą różę, osadzona na tej młodej, białej, delikatnej szyi, sprawiały wrażenie bardzo bolesne. Marta, znająca dobrze usposobienie towarzyszki, a przytem, pogrążona w liczeniu sztuk stołowej bielizny, którą dziś do prania od-